Wspomnień czar

wtorek, 11 sierpnia 2020

Niepandemicznie.

Od rana czekam na telefon mojej pani doktór. Ma dzwonić między 9-tą a 12-tą. Godzina 10. nie dzwoni. Może zapomniała? 10:30 – dzwoni. Proszę ją o wystawienie mi zaświadczenia, na podstawie którego nie będę musiała nosić tej cholernej maseczki. Przypominam jej, że byłam u niej w związku z moimi zawrotami głowy, że skierowała mnie do innych specjalistów, że przechodzę badania. Pani doktór niestety odmawia. Mówi mi, że wystawia takie zaświadczenie tylko w bardzo skrajnych przypadkach, że jeżeli ja umrę na koronawirus to ona będzie pociągnięta do odpowiedzialności. No cóż, trzeba i ją zrozumieć. Swoją drogą to jak te pajace pozastraszały ludzi, że lekarze się ich boją. No cóż, jutro pójdę po półprzyłbicę. Pajace natomiast pieją z zachwytu, że od wczoraj zachorowalność spadła. Wielki mi spadek – z 800 do 600. I już ogłaszają, że w szkołach nie trzeba będzie nosić maseczek. I oni rządzą krajem.
Niepandemicznie natomiast idę dziś posilić się – ponownie na Płatniczą. Tym razem w roli głównej rosołek – najprawdziwszy na świecie, taki z oczkami. Drugie danie to klopsiki w sosie pomidorowym, ziemniaczki i suróweczka, no i oczywiście kompot. Bardzo mi odpowiada atmosfera tego miejsca. Tak mi ta ulica przypomina moją ulicę Rzymską i mój na niej dom, sąsiadów, przyjaciół… Nie musiałam wyprowadzać się tak daleko – 300 kilometrów z nawiązką. Mogłam kupić mieszkanie bliżej. W kwietniu 2020 został zamieszczony w wydanej przez Stowarzyszenie Autorów Polskich antologii „Pod krzewem bzu spisane” taki mój malutki tekścik o saskokępskich bzach:

Zapachnie Saska Kępa.

Za parę tygodni obdarzą nas swoim zapachem bzy – białe, niebieskie, fioletowe. Przy moim dawnym domu rosły dwa. Oba z maleńkiego krzaczka po latach przeobraziły się w piękne dorodne drzewa po to, by co roku przystroić się białym kwieciem jak panna młoda welonem. Jeden wdzięczył się od strony ulicy, drugi królował w ogródku za domem tuż przy ogromnym tarasie. Pachniały na potęgę. Szkoda, że tak krótko kwitły. Po nich przychodziła kolej na niebieskie i fioletowe. Te królowały na całej ulicy. To nimi w piosence do tekstu Agnieszki Osieckiej pachniała Saska Kępa. Po nich do ataku ruszały dzikie bzy. Te dopiero dawały po nozdrzach zapachem, którego nie można było porównać do żadnego. I ta naleweczka z nich – zapobiegająca nadchodzącemu przeziębieniu – cudowne i przyjemne lekarstwo, a naleśniczki – pychotka. Zaraz, zaraz. Dlaczego ja piszę w czasie przeszłym? Przecież one cały czas są, i to rozsiadają się wszędzie wcale nie pytając o zgodę”.
Po powrocie do domu sprawy przyziemne – mycie kuchni i łazienki. No cóż, służba ma wychodne :) I tak mi dzisiaj dzionek minął – zwyczajnie i w sumie spokojnie. Niepandemicznie.

© Copyright by Dorota B. Zegarowska 2020

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane.