Od
rana czekam na telefon mojej pani doktór. Ma dzwonić między 9-tą
a 12-tą. Godzina 10. nie dzwoni. Może zapomniała? 10:30 –
dzwoni. Proszę ją o wystawienie mi zaświadczenia, na podstawie
którego nie będę musiała nosić tej cholernej maseczki.
Przypominam jej, że byłam u niej w związku z moimi zawrotami
głowy, że skierowała mnie do innych specjalistów, że przechodzę
badania. Pani doktór niestety odmawia. Mówi mi, że wystawia takie
zaświadczenie tylko w bardzo skrajnych przypadkach, że jeżeli ja
umrę na koronawirus to ona będzie pociągnięta do
odpowiedzialności. No cóż, trzeba i ją zrozumieć. Swoją drogą
to jak te pajace pozastraszały ludzi, że lekarze się ich boją. No
cóż, jutro pójdę po półprzyłbicę. Pajace natomiast pieją z
zachwytu, że od wczoraj zachorowalność spadła. Wielki mi spadek –
z 800 do 600. I już ogłaszają, że w szkołach nie trzeba będzie
nosić maseczek. I oni rządzą krajem.
Niepandemicznie
natomiast idę dziś posilić się – ponownie na Płatniczą. Tym
razem w roli głównej rosołek – najprawdziwszy na świecie, taki
z oczkami. Drugie danie to klopsiki w sosie pomidorowym, ziemniaczki
i suróweczka, no i oczywiście kompot. Bardzo mi odpowiada atmosfera
tego miejsca. Tak mi ta ulica przypomina moją ulicę Rzymską i mój
na niej dom, sąsiadów, przyjaciół… Nie musiałam wyprowadzać
się tak daleko – 300 kilometrów z nawiązką. Mogłam kupić
mieszkanie bliżej. W kwietniu 2020 został zamieszczony w wydanej
przez Stowarzyszenie Autorów Polskich antologii
„Pod krzewem bzu spisane” taki mój malutki tekścik o
saskokępskich bzach:
„Zapachnie Saska Kępa.
Za
parę tygodni obdarzą nas swoim zapachem bzy – białe, niebieskie,
fioletowe. Przy moim dawnym domu rosły dwa. Oba z maleńkiego
krzaczka po latach przeobraziły się w piękne dorodne drzewa po to,
by co roku przystroić się białym kwieciem jak panna młoda
welonem. Jeden wdzięczył się od strony ulicy, drugi królował w
ogródku za domem tuż przy ogromnym tarasie. Pachniały na potęgę.
Szkoda, że tak krótko kwitły. Po nich przychodziła kolej na
niebieskie i fioletowe. Te królowały na całej ulicy. To nimi w
piosence do tekstu Agnieszki Osieckiej pachniała Saska Kępa. Po
nich do ataku ruszały dzikie bzy. Te dopiero dawały po nozdrzach
zapachem, którego nie można było porównać do żadnego. I ta
naleweczka z nich – zapobiegająca nadchodzącemu przeziębieniu –
cudowne i przyjemne lekarstwo, a naleśniczki – pychotka. Zaraz,
zaraz. Dlaczego ja piszę w czasie przeszłym? Przecież one cały
czas są, i to rozsiadają się wszędzie wcale nie pytając o
zgodę”.
Po
powrocie do domu sprawy przyziemne – mycie kuchni i łazienki. No
cóż, służba ma wychodne :) I tak mi dzisiaj dzionek minął –
zwyczajnie i w sumie spokojnie. Niepandemicznie.
©
Copyright
by Dorota B. Zegarowska 2020
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.