Wspomnień czar

piątek, 14 sierpnia 2020

Dziś Dorotka wyjątkowo niepandemiczna pomimo zatrważających informacji w radio, bo telewizora uparcie nie mam i nie chcę mieć. Zawieszone w gazie na kranie nad kuchennym zlewem kwaśne mleko jutro będzie pysznym twarożkiem. Trzeba jednak się oderwać od tej zatrważającej rzeczywistości. Kierunek zatem – Most Poniatowskiego, stamtąd bowiem będzie chyba najlepiej widać pokaz latających balonów tak reklamowany w radio jako „Balonowy cud nad Wisłą”. Miałam najpierw pozałatwiać sprawy przyziemne, ale jest upał jak diabli, nie będę zatem ryzykowała. Wskakuję zatem w moją nową sukienkę i idę na papu ponownie do domu pani Krystyny Sienkiewicz. Obiady tam niedrogie – jak już pisałam, można usiąść w środku wśród wielu pamiątek po pani Krystynie, można usiąść w ogrodzie przy stole. Wybieram to drugie.
Wsiadam do tramwaju – na szczęście klimatyzowanego. Oj, zapomniałam wziąć z domu moją półprzyłbicę. No nic, już się nie cofam. Zakrywam nos i usta trzymaną w ręku gazetą. Dzień jest taki piękny, po południu upał zelżał. Tak patrzę na tę moją kochaną Warszawę, Mijam Cmentarz Powązkowski. Łza się w oku kręci. Minęło już pięć lat jak Mama tu leży, a tęsknię tak, jakby to było wczoraj.
Wysiadam przy Muzeum Narodowym. Idę Mostem Poniatowskiego. Zaraz, zaraz, kiedy to ja ostatni raz tak szłam tędy piechotą? Oj, będzie parę lat. Widzę pierwszy balon wolniutko płynący nad mostem. Szary jakiś taki. Widzę kolejny. Też szary. Widzę całą ich grupę. Wszystkie szare. Na miłość boską, dlaczego nie dali kolorowych jakichś?
Zbliżam się mostem do Wisły. Przede mną Most Świętokrzyski. Byłam na jego otwarciu z przyjaciółką z lat szkolnych. Trochę sobie tamtego wieczoru dogodziły piwkiem :) Za nim widoczne dwie wieże Katedry Warszawsko Praskiej pw Św. Floriana i Św. Michała Archanioła. Byłam w niej bierzmowana 11 lipca 2013 roku. Ciekawym zbiegiem okoliczności – chrzczona byłam również 11 lipca, tyle, że w 1953 roku, i również w kościele pw. Św. Michała Archanioła – tyle, że we Wrocławiu.
Przepływają w obie strony statki wycieczkowe, łódeczki, motorówki. Na plaży pełno ludzi. Po drugiej stronie – na Wybrzeżu Helskim – kawiarnie, restauracje. Może wybiorę się tam jutro ze szkicownikiem, z pastelami, bo z książką to na pewno. Pode mną – łacha wiślana, na niej młody człowiek. Macham mu ręką. On też do mnie macha :) Miłe to :) Jest tak cudnie, tak beztrosko, tak normalnie. Pandemii tu nie widać :) Została gdzieś daleko z tyłu, jakby zamknięta w odbiorniku radiowym. A ja ruszam dalej. Jestem już na mojej Saskiej Kępie. Przy Rondzie Waszyngtona jest kawiarenka, do której kiedyś przed wielu laty zaprosił mnie mój nauczyciel gry na pianinie – uroczy staruszek. Minęło tyle lat, a ja wciąż pamiętam tamto spotkanie. Przyleciałam wtedy byłam do Polski z USA pierwszy raz po dwóch latach nieobecności. Dziś w niej pałaszuję pyszną kremówkę delektując się doskonałą kawusią.
Fajnie jest tak oderwać się :)

© Copyright by Dorota B. Zegarowska 2020


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane.