Wspomnień czar

środa, 19 sierpnia 2020

Wczoraj odpoczywałam po nieprzyjemnościach dnia przedwczorajszego. Z tego wszystkiego zgubiłam gdzieś swoją półprzyłbicę. Po rozmowie z przyjaciółką okazuje się, że ona też nie może nosić ani maseczki ani przyłbicy. Przyjaciółka jest teraz bardzo zajęta, bo we wrześniu wraca do swojego miasta rodzinnego. Szkoda. Było nas trzy, obchodziłyśmy razem n urodziny każdej z nas – od lat w tej samej kafejce. Fajne są takie tradycje :) No cóż, trzeba będzie rozpocząć nową. Wszystko się zmienia.
Pora już robić przegląd swoich rzeczy. Odzież jesienną i zimową trzeba przewietrzyć, obuwie dać do przeglądu. W tym właśnie celu jadę dziś do szewca poleconego mi w jednej z bielańskich grup. Już parę butów dałam mu do naprawy. Dziś – spojrzawszy na moje jesienne boty – powiedział od razu uczciwie, że naprawianie ich będzie mnie więcej kosztowało, niż kupno nowych. No cóż, pojadę we właściwym czasie do dwóch znanych mi sklepów, gdzie można kupić obuwie o numer mniejsze od kajaka, bo taki mam właśnie rozmiar stopy.
Wstępuję do pasmanterii. Mają fajny koronek – złoty. W sam raz do mojej bożonarodzeniowej zielono-czerwonej serwety. Robię ją już długo, ale w końcu zrobię. Kupiony dziś kordonek zwijam – jak każdy – w kulkę. Wolę go tak, niż na szpuli, bo zajmuje o wiele mniej miejsca. Dzięki tego rodzaju zajęciom między innymi jeszcze nie zwariowałam przez to, co nas teraz otacza. A i w domu trzeba coś niecoś porobić, tym bardziej, że z powodu gorszego conieco samopoczucia i faktu, że szybciej się męczę – trochę dom zaniedbałam. Metodą małych kroczków zatem robię po trochu. Przez tę cholerną pandemię Festiwal Warszawa Singera (festiwal kultury żydowskiej) będzie się odbywał z mniejszym rozmachem. Nie będą potrzebowali wolontariuszy. Szkoda. Od lat byłam jego częścią. No nic, pójdę jako widz. I tak zresztą z powodu zdrowia mogłabym uczestniczyć jako wolontariusz w jednym, najwyżej dwóch wydarzeniach.
Mamy dziś środę. Jak co tydzień – odbieram swoją porcję mleka, „co krowę widziało”. Znów będzie z niego serek, znów jednak muszę się podzielić z kiciusiem, który już je zwąchał i już nie daje mi spokoju. Nalewam mu trochę do miseczki. Kochany kocina pije, aż mu się jego półtora uszka trzęsie. Tak. Ma półtora uszka, bo pewnie jak był jeszcze bezdomny – zadarł z innymi kotami. A zakapior to on jest, oj jest. Nalałam mu kiedyś do miseczki mleka kupionego w sklepie. Powąchał, spojrzał na mnie jakby mówił „Sama to pij”. Po pojutrze dostanie trochę serwatki. Znów uszka się zatrzęsą. Pani w sklepie już bez pytania zapisuje mnie na następny tydzień. Już nawet pamięta moje nazwisko. Miłe to. Wstępuję do pizzerii tuż obok. Dziewczyny od razu wiedzą, że poproszę o sok pomarańczowy świeżo wyciskany.
Wracam do siebie. Siadam jeszcze na ławeczce, żeby nacieszyć się pięknem wieczoru. Dosiada się sąsiadka. Chce pogadać :) Jest fajnie. Tak jakby tej cholernej pandemii nie było.
Słucham nocnej audycji Polskiego Radia na temat obecnej sytuacji. Nie podają dokładnych informacji.
Jutro – jeżeli nie będzie burzy – wio na moją Saską Kępę, gdzie się wychowałam i za którą jednak tęsknię. Zawiozę przyjaciółce z lat szkolnych butelkę tego wspaniałego mleka. A jeżeli deszcz albo burza – siedzę w domu, czytam, piszę, szydełkuję, rysuję albo maluję.
Aha, półprzyłbicę zrobiłam sobie sama drugą. Maseczki ani całej przyłbicy nosić nie powinnam z uwagi na zdrowie i na oczy.

© Copyright by Dorota B. Zegarowska 2020

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane.