31 lat mija od tamtego pamiętnego
dla wielu 4 czerwca 1989. Mieszkałam wtedy jeszcze w Nowym Jorku,
jeszcze nie myślałam o powrocie do Polski.
Polska – z powodu zachodzących
w niej już od jakiegoś czasu przemian - była w tym czasie obiektem
zainteresowania mediów. Fakt, że mieszkaliśmy za oceanem nie
oznaczał, że nie interesowało nas zupełnie co się w naszym kraju
działo. W każdą niedzielę po południu nadawany był przez
godzinę polski program telewizyjny. Nasi znajomi i my siadaliśmy
wtedy przed odbiornikami.
4 czerwca 1989 pojechaliśmy z
przyjaciółmi do polskiego Konsulatu mieszczącego się w sercu
Manhattanu. Staliśmy dość długo w sporej kolejce. W środku
podano nam listy, zasiedliśmy do głosowania. Były wprawdzie
przepierzenia, za którymi można było spokojnie usiąść żeby
postawić krzyżyki przy wybranych nazwiskach, ale nikt z tego nie
korzystał. Oznaczaliśmy tam, gdzie staliśmy, otwarcie, przy
wszystkich, roześmiani, szczęśliwi, że nareszcie możemy
swobodnie głosować.
Nie pamiętam, przy jakich
nazwiskach stawiałam krzyżyki na swojej liście. Podeszłam do urny
z zamiarem wrzucenia swojego głosu. Coś mi jednak nie wchodziło,
choć pchałam dosyć mocno. W pewnym momencie podbiegł do mnie
polonijny dziennikarz, którego nazwiska też już nie pamiętam,
chwycił moją rękę mówiąc „Proszę pani, niech pani nie wrzuca
paszportu”.
Po oddaniu naszych głosów
poszliśmy do lokalu naprzeciwko Konsulatu na wiec wyborczy.
Zgromadziła się tam cała polonijna śmietanka. Była m.in. Urszula
Dudziak, był Jerzy Kosiński, było paru dziennikarzy z polonijnego
Nowego Dziennika. Były występy, były śpiewy, była radość. A po
drugiej stronie kolejka do konsulatu stawała się coraz dłuższa,
ciągnęła się już przez parę ulic. Do domów wróciliśmy dobrze
po godzinie 22-giej, a Konsulat zamknął tej nocy swoje podwoje
dopiero po północy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.