Wspomnień czar

środa, 3 czerwca 2020

Godzina 6 rano. Dzwoni budzik. Leżę. Gonitwa myśli. Cichutko gra radyjko. Słyszę słowa piosenki „noc jest początkiem dnia”. Hmm… Może przyjąć to za myśl przewodnią… No dobrze. Mam dziś wizytę u neurologa, trzeba więc wstawać, i to szybko. Włączam na chwilę laptopa. Czytam wpisy na facebooku umieszczone przez moje koleżanki – Joasię i Małgosię. Hmmm, co się dzieje? Odczuwamy pewne sprawy tak samo? Boimy się o jutro? Odczuwam ulgę, że nie ja jedna.
Wsiadam do tramwaju. Jadę do poradni przy Szpitalu Dzieciątka Jezus. Biorę ze sobą maseczkę. Dochodzę do budynku szpitala. Kieruję się ku wejściu do poradni, przez które wchodziłam dotąd. Zamknięte. Na furtce wywieszona informacja, że jedyne wejście do poradni jest przez główny budynek szpitala. Idę przerażona, bo przecież w szpitalu wykryto ognisko koronawirusa. Przy wejściu siedzą przy stoliku dwie osoby. Trzeba koło nich przejść i powiedzieć, dokąd się idzie. Mówię, że mam wizytę w poradni neurologicznej. Pan kieruje mnie do rejestracji. Odpowiadam mu, że jestem już zarejestrowana, że mam wyznaczoną konkretną wizytę na konkretną godzinę. Pytam, którędy mam iść do poradni. Pan wstaje. Słyszę, jak cicho do siebie mówi „k...a mać”. O, burzy się we mnie krew. Obiecuję sobie, że złożę na niego skargę. Pan prowadzi mnie do samej poradni. Pielęgniarki nie ma, pan więc prosi, żebym poczekała, on idzie jej poszukać. Ech, nie będę na niego skarżyła. W końcu wszyscy jesteśmy w tym gównie razem, każdemu mają prawo puścić nerwy z byle powodu a nawet i bez. Po paru minutach przychodzi pielęgniarka. Pyta zgromadzonych, kto do neurologa. Zgłasza się parę osób. Prowadzi nas przez korytarz prosto pod drzwi gabinetu lekarza. Szykując się na przydługie czekanie wyjmuję książkę Olgi Tokarczuk. Po kilku minutach otwierają się drzwi gabinetu. Wchodzę. Lekarz ma na biurku moje wyniki. Są dobre. Pyta mnie czy nadal mam zawroty. Mam. Ostatni był wczoraj. Pyta, czy odczuwam jakieś bóle. Odpowiadam, że tylko czasem ból głowy, i bóle stawów – zwyrodnieniowe. Kieruje mnie na dalsze badania, które mam zrobić w punkcie pobrań. Wiem, że dzisiaj już badań nie zrobię, ale chcę ten punkt znaleźć by nie szukać później i by dowiedzieć się co i jak mam przygotować przed badaniem. Wejście jest tym razem poza szpitalem. Przechodzę przez furtkę, za którą siedzi ochrona. Ochroniarz zatrzymuje mnie, mierzy mi temperaturę bezdotykowo, po czym bardzo uprzejmie wskazuje budynek. Dowiaduję się w środku co mam zrobić. JA CHCĘ ŻYĆ :)
Czeka mnie jeszcze reszta dnia i załatwianie moich spraw bytowych. Wracając do domu wstępuję do Kościoła Dzieciątka Jezus. Wita mnie wiszący po lewej stronie w gablocie obraz Jezusa Miłosiernego z napisem „Niech cię nic nie przeraża, zachowuj głęboki spokój, wszystko jest w ręku moim”. Wnętrze kościoła ciemne, tylko ołtarz oświetlony. Siadam. Przepełnia mnie ten błogi spokój. Jest coś niepowtarzalnego w tym kościele, w tym obrazie przy wejściu, w tym środku. Wsiadam do tramwaju uspokojona. Kieruję się jeszcze do banku. Moja emerytura nadeszła, ale nie została jeszcze zaksięgowana. Nic to, ważne, że jest. No, to już ok.
A jednak zerwałam trochę kwiatków na polny bukiecik. Tak tylko troszeczkę :) Może w jakiś chłodny i deszczowy dzień chwycę za farbki wodne i przeniosę go na papier :)
A Pan Bozia znowu daje po oczach kolorami wieczornego nieba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane.