Wspomnień czar

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą covid. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą covid. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 26 października 2020

Niepandemiczna przez weekend odpoczywała. Dwa dni całkowitego resetu po prostu się jej należą. Trochę dziergała, trochę poczytała, dużo spała. Było to jej potrzebne. Jeszcze takie proste czynności jak schylenie się by podnieść coś z podłogi powodują u niej zadyszkę. Powolusieńku kroczek po kroczku ogarnia to, czego nie ogarnęła przez choróbsko. Nazbierało się tego trochę. Nie takim rzeczom dawała radę.

Bulwersują wiadomości z radia (bo telewizora ten uparciuszek nie ma i koniec) o dewastowaniu kościołów i naruszaniu porządku mszy. Radiowej jedynki Niepandemiczna już na szczęście nie słucha. Całkiem dobry serwis informacyjny ma Radio Pogoda i nie bombarduje nas wiadomościami pro…

Dziś rano Niepandemiczna otrzymuje sms-em raport RCB: „Uwaga. Cała Polska w czerwonej strefie. Pobierz aplikację STOP COVID. Dowiesz się o kontakcie z koronawirusem (podany adres strony)”. Nie. Niepandemiczna nie ma zamiaru tego pobierać.

Dziś dzień raczej pochmurny, choć ciepły. Niepandemiczna wychodzi po potrzebne zakupy. Trudno jest jej nie zauważyć, że ludzie teraz są ciut życzliwsi dla siebie. Może ten koronawirus jest zatem jednak potrzebny, może ma jakąś rolę do spełnienia?

Niepandemiczna postanawia złapać trochę tlenu w płuca okrążając dom powolniutkim spacerkiem. Te kolory jesieni tak jednak cieszą oczy, to świeże powietrze – wcale nie ostre – tak odświeża umysł pomimo osłaniania nosa i ust. Niepandemiczna robi więcej okrążeń – w granicach rozsądku – po czym siada na chwilę na ławeczce w bliskiej odległości od placyku z przyrządami do ćwiczeń. Widzi, jak dużo od niej starsza kobieta zaczyna ćwiczyć. Oooo, to jak ona może, to i ja też. Niepandemiczna wstaje, podchodzi do pierwszego urządzenia. Nie, no na tym to się nie da. Z tego to można zlecieć na gębę już na samo dzień dobry. Niepandemiczna szuka dalej. Znajduje. Stepper. O, to już jest coś. Robi 100 kroków z krótkimi przerwami co 20. Podchodzi do następnego urządzenia – kręciołki. Ćwiczenie polega na obracaniu tułowia w prawo i w lewo przy nieruchomych barkach. I obroty – w prawo, w lewo, w prawo, w lewo. Niepandemiczna jest zmęczona, ale to takie radosne zmęczenie. Wróci tu jutro, jeżeli nie będzie padało. Siły jeszcze nie wróciły do końca, ale wrócą. Nie podda się.


 

sobota, 24 października 2020

Niepandemiczna wczoraj zasnęła nie kaszlnąwszy ani razu. Pierwszy raz. Budzi się dziś rano bez kaszlu, bez bólu ręki. Wstaje szybkim ruchem bez żadnego problemu. O, radości wielka!!!

Godzina ok. 13. Dzwoni telefon. Ktoś z programu leczenia nietrzymania moczu. Niepandemiczna parę dni temu zobaczyła na facebooku ogłoszenie i skontaktowała się podając swoją komórkę. Ugrzeczniony pan przedstawia się po nazwisku – Andrzej Zalewski - podaje nazwę programu, której Niepandemiczna już nie pamięta. Pyta kiedy to się zaczęło. Niepandemiczna odpowiada na pytania. Ugrzeczniony pan informuje ją, że zaraz zapisze jej lekarstwo. Niepandemiczna pyta, czy pan jest lekarzem. Ugrzeczniony pan odpowiada, że jak się studiowało medycynę przez trzy lata to chyba się lekarzem jest. Następuje bardzo miłym głosem zachwalanie leku, który zamierza mi zapisać. Niepandemiczna już nie pamięta jego nazwy, niech zatem będzie to lek XYZ. Kosztuje 700 złotych – kuracja trzymiesięczna, ale na dzień dobry koszt wynosi 300 złotych. Jest to lek szwajcarski. „Pani wie, pani Doroto, jak się Polakom kojarzą produkty pochodzenia szwajcarskiego. Na pewno pani pamięta, jak mówiło się, że coś działa jak w szwajcarskim zegarku.” Tak, Niepandemiczna pamięta. Ciekawość jak się rozmowa potoczy każe jej słuchać dalej. Padają następne pytania. Ugrzeczniony pan pyta o kod pocztowy i nazwę miasta zamieszkania. Niepandemiczna podaje. Ugrzeczniony pan pyta o nazwę ulicy, numer domu i numer mieszkania. Czerwone światełko, które już się włączyło, teraz świeci mocniej. Niepandemiczna mówi, że trochę dziwnie się czuje mając podać informacje raczej poufne osobie, której nigdy na oczy nie widziała. Ugrzeczniony pan informuje, że te informacje będą potrzebne kurierowi, który za parę dni przywiezie lekarstwo i trzeba będzie zapłacić mu 300 złotych. Czerwone światło już daje po oczach. Niepandemiczna odpowiada: „Wie pan co? Ja jednak się zastanowię i skonsultuję z moim lek...” Ugrzeczniony pan już nie jest ugrzeczniony, przerywa jej wpół zdania „PANI DOROTO!!! JAK PANI...” Nawet nie kończy. Trzask, słuchawka po drugiej stronie leży, połączenie rozłączone. Kurtyna.

PS. Niepandemiczna powoli nabiera lepszego samopoczucia ciesząc oczy pięknym widokiem drzew strojących się w barwy złotej polskiej jesieni. Nie ma piękniejszego widoku.

piątek, 23 października 2020

Niepandemiczna nadal jest osłabiona. Wczoraj poszła tylko po dwie rzeczy: żwirek dla kota i chleb, który widział mąkę. Zamiast torby na zakupy na kółkach wzięła ze sobą walizkę na czterech kółkach. Żwirek dla kota waży sporo, łatwiej więc jest przetransportować go w takiej walizce niż w torbie. Pomimo to powrót do domu zajmuje jej dużo czasu, gdyż co jakiś czas przystaje. Rozmowa z przyjaciółką. Przyjaciółka ochrzania ją za to, że zamiast chronić swoje zdrowie i życie i ograniczać wyjścia, włóczy się po wielu miejscach. Niepandemiczna informuje ją, że zarówno Rossmann, w którym kupiła żwirek, jak i sklepik z pieczywem - znajdują się w tym samym pawilonie. Dziś ogranicza się jedynie do zrobienia zakupów na kilka dni w osiedlowym sklepiku w godzinach dla seniorów. Taka opcja faktycznie ma sens. Załadowuje sobie torbę produktami po brzegi. Czuje się wprawdzie jeszcze ciut niepewnie płacąc kartą, choć zauważa, że nauczyła się już rozsądniej gospodarować swoimi zasobami

Ograniczanie wyjść – no cóż… Jak trzeba to trzeba. Byle tylko nie dopuścić do ponownego opadnięcia z sił, ani do złapania jakiegoś świństwa. Byle zadbać o to, żeby umysłowo nie zgnuśnieć. Boli tylko myśl, że z powodu bardzo jeszcze osłabionego organizmu nie pójdzie na groby Rodziców dopóki nie nabierze sił. Ale jest dobrej myśli.

środa, 21 października 2020

Dziś z Niepandemiczną coś nie za bardzo i fizycznie i psychicznie. Budzi się nad ranem i roztrząsa pewne sprawy, które trzeba dokończyć a nie ma na nie siły. Zasypia jeszcze na parę godzin. Budzi się o 9-tej z przeszywającym ją wskroś bólem ręki – tej wykręconej przed laty. Ból ten wznawia w niej potworny żal do osoby, która ją tak urządziła. Radio podaje wiadomość, że rząd postanowił do zajmowania się pacjentami budowanego przy Stadionie Narodowym szpitala polowego brać lekarzy również spoza Unii Europejskiej, ale że sprzeciwia się temu Izba Lekarska. Te poczynania naszych rządzących budzą w Niepandemicznej strach, co z nami będzie. Wizja ponownego przymusowego pozostawania w domu ją przeraża. Następuje rozmowa telefoniczna z przyjaciółką z lat szkolnych. Hania – sama już od dawna rzadko wychodząca z domu – uświadamia jej, że to niekoniecznie jest najgorsze rozwiązanie, że można ten czas wykorzystać na różne sprawy domowe, na rozwinięcie na przykład swoich umiejętności plastycznych, na doskonalenie umysłu, że ćwiczenia ruchowe można również robić w domu na przykład schodząc piętro niżej po schodach i wchodząc. O tym rozwijaniu umiejętności plastycznych, o czytaniu – Niepandemiczna wiedziała już od dawna, i to robiła – z malutką przerwą. Widocznie jednak potrzebowała takiego ustawienia jej do pionu przez prawdziwą przyjaciółkę. Ta rozmowa podniosła ją na duchu.

poniedziałek, 19 października 2020

Raz na górze, raz na dole. Płuco na szczęście już nie boli. Boli natomiast ręka wykręcona wiele lat temu. Niepandemiczna kaszle, ale nie jest to kaszel tak strasznie męczący, i coraz bardziej mokry. Swoje sprawy bytowe i zakupowe pozałatwiała w piątek, dlatego sobotę i niedzielę miała tylko i wyłącznie dla siebie. Wiadomości, jakie nas dopadają – nie są miłe. Szpital polowy powstaje na Stadionie Narodowym. Tak. Jest bardzo potrzebny. Odetnie to jednak Niepandemicznej dostęp do Saskiej Kępy – tak ukochanej, tak wytęsknionej. Nie chce się zarazić przejeżdżając obok tego miejsca, a innej drogi nie ma. Martwi się ponadto o swoich przyjaciół, o starą sąsiadkę, którzy będą tam w oku cyklonu. Haniu, Moniko, Remku, Adasiu, pani Danusiu, Janeczko, Ewciu, panie Mirku – niech Bóg ma Was w swojej opiece. Niepandemiczna pozostaje przez ten czas na swoich Bielanach, które stały się jej małą ojczyzną, ale co jakiś czas spojrzy w Waszą stronę.

Zakupy na następne parę dni zrobione. Niepandemiczna może zatem pozwolić sobie na kolejny reset, który tak bardzo jej pomógł aż do wczoraj.

piątek, 16 października 2020

Warszawa jest już w czerwonej strefie. Do dzisiaj jednak nie wiemy, jakie dokładnie są obostrzenia. Niepandemiczna ma do załatwienia w banku kilkaę pilnych spraw. Trzeba pobrać trochę gotówki żeby mieć w domu parę groszy, i zapłacić za mieszkanie. Potem do piekarenki po chlebuś, co mąkę widział, do mięsnego po mięso, i – jako, że nie ma siły dzisiaj stać przy garach - do restauracyjki Zakątek Azji po papu do zabrania do domu. W trakcie jedzenia musi bowiem przyjąć witaminę. Nie zdąża wyjść z domu tak, żeby jako seniorka załatwić wszystko między 10 a 12. Choróbsko osłabiło ją bardzo i potrzebuje dużo czasu na pełny rozruch. Płuco jest już ok, ale bardzo boli ją wykręcona przed laty w ramach przemocy domowej ręka. Boże, jak ten człowiek urządził ją na resztę życia…

Dziś Niepandemiczna jest bardzo słaba.

 

 

To już 42 lata? Boże, jak ten czas leci. Moje nowojorskie mieszkanie. Z powodu choroby nie idę przez parę dni do pracy. Niedziela. Odwiedza nas moja mama ze znajomą - Hanią. Przyniosła ciasto, mąż podaje kawę. Trwa jeszcze konklawe. Zaczyna się dyskusja na temat kto będzie następnym papieżem. Mówię - „Słuchajcie. A jakby tak był Polak, na przykład Wyszyński?” - Mama odpowiada: - „Nie mów tak, nie ma szansy absolutnie”. Odpowiada na to mój mąż - „Wyszyński faktycznie nie, za stary. Ale Wojtyła miałby szansę”. Mama stwierdza, że oboje majaczymy…

Poniedziałek, 16 października. Oglądam telewizję. Nagle - przerwa w nadawaniu zwykłego programu i - „Special Report”. Połączenie z Watykanem. Dziennikarze już informują, że nowym Papieżem jest ktoś o nazwisku „Łoitila”. Absolutnie nie łapię, o kogo chodzi. Podają, że jest „from Poland”, ale nie jestem pewna czy dobrze słyszę. A jeżeli to nie Poland a Holand? Podają dalej, że to Arcybiskup Krakowa. Aha. Kraków jest w Polsce, no to to skoro Arcybiskup Krakowa to musi być Polak. Dzwonię do Mamy. Nie ma jej w domu, domyślam się więc że jest u znajomej. Dzwonię do Hani. Tak, jest Mama. Podchodzi do telefonu. Mówię, że Polak jest papieżem. - „Co ty znów wymyślasz” - Mama odpowiada. Nie wierzy. Hania włącza telewizję. Oglądamy w ten sposób razem – one dwie o kilka ulic dalej, ja u siebie - ze słuchawkami telefonicznymi przy uszach.

Pada „Habemus Papam” i nazwisko: Karol Wojtyła. Krzyczymy na cały głos: „WOJTYŁAAAA!!!!”

Mama - najszybciej jak może - przybiega do mnie. Padamy sobie bez słów w ramiona. W tym momencie z polskiego kościoła - znajdującego się dosłownie naprzeciwko mojego domu – rozlega się bicie dzwonów.

Po paru minutach zaczyna dzwonić telefon. Raz po raz dzwonią dziennikarze z gratulacjami. Nie znam tych ludzi. Oni po prostu w książce telefonicznej wyszukują polskie nazwiska. Dzwoni ktoś z ONZ prosząc o jakiekolwiek informacje na temat nowego Papieża. Jedyne źródło informacji jakie mam to Encyklopedia PWN, jeszcze PRL-owska. Przywiozłam ją z Polski. Znajduję w niej króciutką informację pod hasłem „Wojtyła”. Dosłownie trzy zdania. Przekazuję tę informację. Dzwonią moi koledzy z pracy – z pobliskiego banku.

Usiłuję dodzwonić się do Polski. Zero szansy, linie przeciążone. Dzwonią do mnie koleżanki, koledzy, profesorowie z mojej uczelni. Dzwonię do mojego ukochanego profesora. Profesor – polski Żyd - mówi płacząc: „Niech Panią Bóg błogosławi za tak piękną wiadomość”.

Po paru dniach wracam do pracy do banku. Zastaję moje okienko pięknie udekorowane wstążkami i girlandą – w kolorach białym i czerwonym. Mój szef – Amerykanin - stawia obok tabliczki z moim nazwiskiem zdjęcie nowego Papieża. Po mniej więcej godzinie musimy je jednak schować. Zbyt dużo osób pyta gdzie można je dostać.


czwartek, 15 października 2020

 

Oddzwania dzisiaj pani doktór w ramach teleporady. Zaleca zażywanie suplementu diety zawierającego witaminę D, C, selen, cynk. Niepandemiczna od razu pędzi do pobliskiej apteki. Wskazane również są spacery, oczywiście w granicach rozsądku. Tak się pięknie składa, że Niepandemiczna praktycznie mieszka w parku. Bóg wiedział co robi dając jej to miejsce na port docelowy. Niepokój ją tylko ogarnia na myśl, że służby porządkowe mogą ponownie zacząć nadużywać swoich uprawnień. Niepandemiczna broni się jak tylko może różnymi sposobami. Uspokajają ją robótki na szydełku, kontakty z przyjaciółmi i z rodziną – telefoniczne lub przez facebook, kiciuś robi jej teraz za lekarza i psychologa. Rozsądek kłócąc się z sercem podpowiada jej wstrzymanie się od odwiedzin u Rodziców dopóki całkowicie nie wydobrzeje. Niech zatem na razie wystarczy świeczka zapalona przed Ich zdjęciami.  

W pokoiku cichutko gra radyjko. Tu korony nie ma. 

A jesień, pomimo że deszczowa – jest u nas taka piękna.

 






 

wtorek, 13 października 2020

Niepandemiczna dziś budzi się o 05 rano. Za oknem ciemno. Ogarnia ją jakiś niepokój. Zaczyna roztrząsać w myślach swoje sprawy finansowe. Tak bardzo nie lubi posługiwać się kartą w sklepach. Trzeba zadzwonić do banku sprawdzić stan konta i do administracji, bo była jakaś nadpłata, a Niepandemiczna gdzieś wsadziła to pismo. Taka po prostu gonitwa myśli, niepotrzebna zupełnie. Po prostu czasem się zapomina, że przykre sprawy finansowe to już przeszłość. Stan konta w porządku. Niepandemiczna zamierza iść do banku uiścić opłatę za mieszkanie i wziąć trochę gotówki. Rezygnuje jednak z tego, bo widzi, jak mocno pochylają się wierzchołki drzew. Trudno, będzie opóźnienie, ale zdrowie jest ważniejsze. Wychodzi tylko do osiedlowego sklepiku, idąc jednak przede wszystkim na mały piętnastominutowy spacer wokół domu wśród drzew. Te jesienne kolory są tak cudne pomimo pochmurnego dnia.

Niepandemicznej stopniowo wracają siły. Powoli, i są słabsze dni, ale wracają. Tak chce się żyć. Panicznie tylko się boi, żeby jej nie zmusili do testów ani do szczepienia na corona. Nie chce po prostu być traktowana jako poddana.

Niepandemiczna z każdym dniem czuje się lepiej, choć jeszcze kaszle i jeszcze jest słaba. Nabiera jednak sił. Prosi tylko Boga, żeby nie pozwolił jej przeżywać po raz drugi tego, co przeżyła dwa tygodnie temu. Chroni się przed tym rękami i nogami. Kaszel już bardzo flegmisty. Niepandemiczna pPali świeczkę Rodzicom w podzięce za opiekę nawet spoza grobu. Na ich groby jeszcze nie idzie, bo jeszcze jest słaba. Nie wykluczone, że na Wszystkich Świętych cmentarze będą zamknięte. Możliwe jest również, że i na Boże Narodzenie będziemy pozamykani w domach. Podobno ma być przeprowadzane więcej testów. Niepandemiczna boi się, żeby nie zaczęto nas zmuszać do poddania się im. Stara się jednak ze wszystkich sił nie poddawać się strachowi. Dzierga już drugą czapeczkę. Koleżanka sobie wybierze, którą będzie chciała.

Geranium anginka jednak bardzo ucierpiała podczas upadku latem. Nie marnieje, ale również się nie rozwija. Niepandemiczna zatem ogałaca ją bidulkę dzisiaj ze wszystkich możliwych odszczepek i wsadza je do doniczek. Listki pordzewiałe, które się do niczego już nie nadadzą – wsadza w papierowy wazonik z tulejki po kordonku i stawia przy łóżku. Niech robią za lekarstwo.

Duduś nadal – skoro tylko Niepandmiczna położy się spać – leczy i pielęgnuje całym swoim ciałkiem.

niedziela, 11 października 2020

Wczoraj Niepandemiczna nie do życia. Przerażają ją wiadomości z radia: ponad 5000 zachorowań. Na dodatek słyszy, że lekarz rodzinny na podstawie teleporady już może skierować pacjenta na testy. Mało tego: jeżeli zabraknie w szpitalu miejsc, ciężej chorego będzie się zawozić do innych miast. Niepandemiczna wypuszcza się na spacer trochę złapać tlenu w te zmęczone płuca. Jesień tak cudnie barwi na złoto drzewa i ścielące się pod nimi dywany. Na twarz zakłada półprzyłbicę i dalej przed siebie. Tak trzeba od wczoraj – zakrywać nos i usta, bo inaczej kara. Zwolnieni od tego są jedynie osoby, które z powodu zdrowia nie mogą zakrywać twarzy, ale muszą mieć albo zaświadczenie od lekarza rodzinnego, albo inny stosowny dokument. Pytanie teraz tylko – jaki to ten stosowny dokument ma być? Czy policjant legitymujący delikwenta zna się na tyle na medycynie, żeby wiedzieć, skąd się biorą zawroty głowy, co to jest arytmia serca, bądź skrzywiona przegrodę nosa? Dlaczego rządzący – nie tylko naszym krajem – od razu nie zamknęli wszystkich granic, skoro tylko po raz pierwszy padło słowo „pandemia”? Bo co, bo handelek?

Niepandemiczna bardzo chce żyć. Syrop na przeziębienia i podobno na wsio inne barachło – już gotowy. Słoiczki już stoją pupką do góry, a dom pachnie miodem, goździkami, imbirem. I zaraz Niepandemiczna wyrusza na spacer na swoją ulubioną ulicę Płatniczą, która tak jej przypomina jej ukochaną ulicę Rzymską. A teraz pora na choćby parę ściegów czapki. Dłubanie szydełkiem ją uspokaja. Pity małymi łyczkami syrop pomaga, na płucach o wiele lżej. Muzyka nadawana przez stację RMF Classic Warszawa jest taka kojąca. Za oknem zapada zmrok, w oddali zapalają się światła mieszkań. Duduś znów okupuje moją kanapę. Skoro tylko położę się, legnie na mnie całym swoim ciężarem. Kochany kocina.

czwartek, 8 października 2020

Niepandemiczna czuje się lepiej.

Niepandemiczna wczoraj nie wychodziła z domu nie chcąc zbytnio martwić swoich przyjaciółek ze szkoły w USA. Dzisiaj jednak wypuszcza się na podstawowe zakupy. Idzie zatem do pasmanterii po więcej włóczki by zrobić czapkę zimową dla przyjaciółki. W pobliskim maleńkim sklepiku kupuje chlebuś, który widział mąkę a nie widział żadnej chemii. Przy okazji zauważa, że maleńka kawiarenka jest otwarta, postanawia zatem sprawdzić, czy jej nie wypili całej kawy i nie wyżarli całego sernika. W osiedlowym sklepiku uzupełnia zapasy mięsa i warzyw. Ostatnio sałata – ta miękka – ma u niej duże powodzenie. Pół godziny odpoczynku przed domem na ławeczce. Świeże powietrze pachnie tak cudownie. Stopniowo pozbywa się nieładu jaki zaprowadziła w czasie choróbska. Zabiera się za dzierganie czapki.

Z radia nadal płyną zatrważające wiadomości. Ponad 4000 zachorowań, cała Polska jest w tzw. żółtej strefie. Od soboty zakrywamy nosy i usta wszędzie – również na przestrzeni otwartej – na szczęście oprócz lasów i parków. Niepandemiczna nie zamierza powtórzyć sytuacji sprzed paru miesięcy, podczas której nie wychodząc z domu na własne życzenie opadła prawie zupełnie z sił. Wyjścia z domu będą. Nie dalekie, nie poza moją dzielnicę, ale spacery po parku i pobliskim lesie będą.

wtorek, 6 października 2020

Niepandemiczna odważa się dziś zapuścić ciut dalej niż zwykle. W sklepiku, w którym kupowała mleko, co krowę widziało – musi przeprosić właścicielkę za to, że nie mogła odebrać ostatniej porcji i na jakiś czas musi się wypisać. W pobliskiej pizzerii wzmacnia swoje zasoby witaminy „C” szklanką świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego. W zaprzyjaźnionej pasmanterii nabywa dwa motki włóczki. Tak. Decyduje się stawić czoła wyzwaniu rzuconemu jej przez prawdziwą przyjaciółkę i zabrać się za zrobienie jej czapki na szydełku. Nigdy wprawdzie tego nie robiła, ale co tam. W domu – nieszczęście. Wypada jej z ręki płyn do prania, część zawartości butelki rozlewa się po podłodze łazienki. Zmywa to cholerstwo kilka razy, ale jednak zapach jest jeszcze tak silny, że aż dusi. Niepandemiczna ma na dzisiaj wszystkiego dość i idzie już spać. Jest jeszcze bardzo słaba.

poniedziałek, 5 października 2020

Kolejny dzień minął. Pora wybrać się do banku, wziąć trochę gotówki, żeby mieć w domu trochę w razie potrzeby, a i przy okazji w pobliskiej Żabce uiścić opłaty. Wychodzę z domu – a tu deszcz. Nic to. Stoję pod zadaszeniem żeby choć trochę świeżego powietrza wpuścić do płuc. Rejestruję przy okazji trochę tych pięknych jesienno-deszczowych widoków mojej okolicy. Deszcz przestaje padać, ruszam zatem w kierunku banku, choć kolor nieba nie zapowiada nic ciekawego. Pobieram potrzebną mi sumę, wstępuję do Żabki. Niestety mają problem z internetem i z płacenia rachunków przez najbliższe półtorej godziny – nici. No nic, musi to zaczekać do jutra. Pod wiatą przystanku autobusowego delektuję się kupioną w tejże Żabce kawą – pierwszą od dwóch tygodni. Boże, jaki ta zwykła kawa ma niebiański smak. Deszcz zaczyna padać na nowo, po chwili zaś już leje. Leje krótko, ale jednak. Chowam się do bramy, wzywam taksówkę. Wiem, że odległość dzieląca mnie od domu jest malutka, ale nie chcę ryzykować ani dopiero co odzyskanego zdrowia, ani życia. Taksówka podjeżdża szybciutko. Przepraszam kierowcę od razu, że odległość taka krótka. Taksówkarz rozumie, że się boję zmoknąć. Jestem w domu.

Teraz, kiedy normalnie już oddycham, chodzę, krzątam się po domu nadrabiając chorobowe zaniedbania – dociera do mnie, przez jakie piekło przeszłam zaledwie parę dni temu. Przy każdym kaszlnięciu ból w płucach ogromny – przeszywający całą klatkę piersiową. Oddychanie utrudnione do granic wytrzymałości. Jedyna pozycja, w jakiej jeszcze można jako tako funkcjonować – to pół-leżąca. Temperatura w dzień normalna, po godzinie 18 jednak 37,7, 37,9. Nie to jednak było najgorsze. Najgorszy dla mnie był ten okropny strach – a co, jeżeli lekarka się pomyliła, jeżeli czegoś nie dostrzegła, jeżeli jednak to covid? Po paru dniach jednak końska dawka antybiotyku – 500 mg (zażywany raz dziennie) zaczyna działać. Stopniowo wstaję, pokrzątam się, odpoczywam. Stopniowo dawkuję sobie wyjścia na dwór. Nie ryzykuję jednak. Aktywność na zewnątrz dawkuję sobie stopniowo. Nie chcę „powtórki z rozrywki”, Tego nie zrozumie nikt, kto tego koszmaru spotęgowanego jeszcze strachem nie przeszedł, i nikomu tego nie życzę.

niedziela, 4 października 2020

 

Z każdym dniem czuję się coraz zdrowsza i coraz silniejsza. Jeszcze pokasłuję, ale już bez bólu w płucach. Boże, jak cudownie jest móc normalnie oddychać, normalnie siadać, wstawać i chodzić bez strachu, że może zaboleć :) Za oknem wietrznie i niefajnie, wychodzę zatem z domu tylko na minutkę postać pod zadaszeniem. Przygotowuję na jutro pierś kurzą – marynuję w ziołach prowansalskich. Dzisiaj posilam się mięsem z rosołu – udkiem kurzym, szponderem i korpusem – w potrawce. Wychodzi mi całkiem całkiem. Jest wieczór. W domu spokojniutko. Kocina spokojnie pomrukuje przez sen – oczywiście na mojej kanapie, bo gdzieżby indziej :) Z radyjka dobiegają dźwięki muzyki Chopina. Oglądam film na youtube „Tess D'Urbelville” i jednocześnie dziergam dalsze rzędy mojego świątecznego bieżnika. Jutro – jeżeli Bozia pozwoli – do banku pouiszczać opłaty, uregulować zobowiązania. 


 

sobota, 3 października 2020

Omija mnie dzisiaj niestety bardzo ważne wydarzenie rodzinne. No cóż. Obcy by nie zrozumiał, ale najbliżsi wiedzą i rozumieją. Dziś oficjalnie mocą dokumentu podpisanego w warszawskim Pałacu Ślubów rodzina powiększyła się o pewnego wspaniałego młodego człowieka. Mateńko, to ile nas już teraz tej rodziny jest – Zegarowskich, Bartlów i Daszkiewiczów? Oj, chyba jak się nas zbierze wszystkich do kupy to klan Kennedych wysiada.

Dzisiaj po raz drugi wychodzę z domu. Nie mam wyboru. Muszę pojechać parę przystanków dalej po żwirek dla Dudusia. Wiem. Mogłabym pójść do sklepu dla zwierząt na Alei Reymonta, ale tam musiałabym dojść i potem wracać taszcząc wprawdzie zakup w torbie na kółkach, ale przy moich jeszcze nadwerężonych siłach byłoby to trudne. Lżej mi jest wsiąść do tramwaju (niskopodłowego), podjechać tych parę przystanków i przejść przez ulicę wprost do Auchan. Maseczkę oczywiście zakładam, choć mam na ten temat swoje zdanie - odmienne od miłościwie nam panujących - no ale mus to mus. W drodze powrotnej siadam na pobliskiej ławeczce, oddycham głęboko, napawam oczy kolorami ulicy. Jeszcze tylko podstawowe zakupy w naszym osiedlowym sklepiku. Nie mam jeszcze siły iść do banku, płacę więc kartą. Nie robiłam tego przez wiele lat i czuję się z tym bardzo niekomfortowo, no ale trzeba. Jeszcze pokasłuję, ale płuca już nie bolą. Jak dobrze jest zdrowieć.

piątek, 2 października 2020

Dziś nie tak miło

Dziś nie będzie tak miło. Wczorajszy miły dzień szlag trafił po zdenerwowaniu po przykrej rozmowie. Co gorsza – diabli wzięli również lepsze samopoczucie. Noc była przechlapana: kaszel, ból w płucu, duszności. Ulga nadchodzi dopiero dziś około godz. 10 rano. Tak się zastanawiam, czy są jeszcze - poza rodziną – osoby, na których dobre słowo można liczyć w potrzebie. Na mój wpis na facebooku pięknie reaguje moja przyjaciółka Jadzia prosząc mnie w wiadomości prywatnej o wydzierganie jej czapki na szydełku.

Pogoda dzisiaj deszczowa. Nigdzie zatem nie wychodzę. Towarzystwa dotrzymuje mi przez calusieńki czas mój kiciuś Duduś. Jak to dobrze, że właśnie jego przygarnęłam pod swój dach jeszcze w Gdańsku. Mam nadzieję, że dzisiejsza noc będzie przespana.

 

czwartek, 1 października 2020

Świat jest piękny.

O jakże to piękny jest dzień. Po tylu dniach wychodzzę dziś na pierwszy spacer. Postanowienie moje jest wyjść dzisiaj tylko na chwilę, stanąć pod zadaszeniem by tylko złapać ciut świeżego powietrza, ewentualnie przejść się trochę wokół domu. Posuwam się o krok dalej: robię podstawowe zakupy w pobliskim sklepiku. Niewiele kupuję, bo nie chcę jeszcze przedobrzyć. Kolory jesieni – naszej złotej polskiej – są takie cudne, tak cieszą oczy. Świeże choć już jesienne powietrze tak cudnie gładzi nozdrza. Świat jest taki piękny. Szkoda tylko, że nie zawsze to dostrzegamy, że szukamy piękna gdzieś daleko podczas gdy ono jest na wyciągnięcie ręki.

 

sobota, 26 września 2020

Lekarstwa pomogły, i to jest chyba na teraz najważniejsze.

 

Lekarstwa pomogły, i to jest chyba na teraz najważniejsze. Po raz pierwszy od wielu dni budzę się dziś rano bez bólu w płucu. Leżę sobie leniwie trochę się rozkoszując tym brakiem bólu. Jakaż to prawdziwa rozkosz tak móc sobie spokojnie normalnie oddychać.

Za długo jednak leżeć nie mogę. Muszę kupić dla siebie pewną rzecz w aptece, dla Dudusia żwirek i dla siebie pieczywko, bo wszystko inne już mam. Ubieram się, schodzę do apteki koło swojego domu – Dr. Max na ulicy Daniłowskiego. Mam twarz osłoniętą przyłbicą. Wchodzę do środka. Przy okienku obsługiwana jest jedna osoba. Staję w odległości o wiele większej niż ta przepisowa – 2 metry. Wraca niestety kaszel – nie tak już uporczywy, jak jeszcze wczoraj. Pani magister – młoda osoba – prosi mnie, bym wyszła i zaczekała na zewnątrz. Odmawiam. Mówię, że zachowuję wszystkie zasady, i że ona nie ma prawa mnie wypraszać. Kupuję potrzebną mi rzecz. Jestem jednak osłabiona – pocę się. Ruszam naprzeciwko ulicy po żwirek dla Dudusia i pieczywo dla siebie. Sklep zamknięty, i podobno pobliski Megasam również. No cóż, wsiadam w tramwaj i ruszam do Oszołoma (czyt. Auchan). Ten na pewno będzie otwarty. Jest otwarty. Kupuję co trzeba, plus na stoisku ulicznym trochę kartofli i trochę jabłek. Wracam do domu. Wołowinka na gulasz już się od wczoraj zamarynowała w ziołach prowansalskich, już gotowa do smażenia i do gotowania.

Jesień już powolutku ale coraz wyraźniej zaczyna barwić liście drzew na złoto. Świat jest taki piękny, a za parę tygodni nasza piękna złota polska rozgości się na dobre :) Jutro dzień leniuchowania. Należy mi się :)

 


 

czwartek, 24 września 2020

Wczoraj porobiłam niezbędne zakupy: mleko i trochę warzyw i owoców. Dobrze, że mi się już chce. Jenak nie byłam w stanie nic napisać. Po prostu na kanapę i spać. Dużo śpię. Dziś o 04:30 budzi mnie bardzo bolesny skurcz w nodze. No trudno, trzeba wstać, dojść do łazienki i dać nogę pod bardzo ciepły strumień wody. Pomaga. Zasypiam.

Bardzo zaniedbałam mieszkanie. Staram się powolutku jakoś sobie z tym radzić – codziennie zrobić coś choćby niewielkiego. Dzisiaj idę do apteki po gazę do zrobienia serka. Idę potem na spacer – taki koło domu, ale coraz już dłuższy. Pogoda jest piękna. Jest cieplutko. Idę zatem na sąsiednie podwórko – trochę dalej od domu. Siadam na ławeczce pod dębem. Powietrze pachnie tak cudnie. Trafiam na ptasią awanturę w koronach drzew. Piękną okolicę dał mi Bóg do zamieszkania.

Wracam do domu. Szybko przygotowuję sobie skromniutki obiadek. Porcyjka mała, ale pożywna: mięso kurze, kilka ziemniaków, kilka różyczek brokuł. Chwytam jeszcze za robótkę. Niewiele jeszcze robię: czasem po kilka rządków, czasem po kilka oczek. Ale ważne, że już się chce. Morzy mnie sen. Kładę się. Zasypiam. Mam cudowny sen: jest w nim moja Mama. Nie wiedzę Jej, ni nie słyszę, ale wiem, że jest. Wokół cudna pogoda, jasno, błękity i zielenie.