Wspomnień czar

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koro. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą koro. Pokaż wszystkie posty

środa, 26 sierpnia 2020


Dwa dni temu – spotkanie z Ilonką - kuzynką. To rodzina ze strony mojej Mamy – z Wileńszczyzny. Boże, jaką moc czasem ma facebook – oczywiście sensownie wykorzystany. Spotkanie po tylu latach :) Przecież ja ją ostatni raz widziałam jak na rękach ją jeszcze nosiłam :) Reszty dnia nawet nie pamiętam, wszystko przyćmiła Ilonka :) Chrzanimy covidy i wszystko :)

Wczoraj dzień w większości w domu. Radio bombarduje wiadomościami o wirusie, o zachorowaniach, o wyzdrowieniach, o nowych ogniskach. Namawiają usilnie, żeby zaszczepić się przeciwko grypie. Nigdy w życiu się przeciwko grypie nie szczepiłam. Pytam koleżankę - rehabilitantkę – co radzi. Nie radzi i nie odradza. Tłumaczy tylko, że wirus grypy się mutuje i ona się nigdy nie szczepiła. No, to mam odpowiedź na moje pytanie. Nie boję się wirusa. Boję się, co te pajace jeszcze wymyślą, czy nie zaczną nas zmuszać do szczepienia się na covid.

Niebo dziś jest tak piękne, choć groźne. Zmienia się z minuty na minutę. Mam z niego piękną zaokienną firankę, nie potrzebuję żadnej innej. Dzień dzisiejszy taki sobie, żadnych wielkich wzlotów, żadnych porażek. Od miesiąca już mam sprawy uregulowane, śpię zatem i budzę się spokojnie. Dobrze jest mieć taki komfort psychiczny. Mam iść po moją tygodniową dawkę mleka, co krowę widziało. Wychodzę z domu. Nic z tego. Wiatr wieje taki, że omal mnie nie zmiata z powierzchni ziemi. Pojawiają się znów zawroty głowy. Jest pora obiadowa, idę więc do pobliskiej restauracyjki. Przy takich zawrotach nie będę ryzykowała stania przy kuchni. Chociaż – nie powiem – wypróbowałam dziś przepis z czasopisma Kuk Buk – z warzywami z patelni. Trochę zamula to danie żołądek. W restauracyjce – dobrze mi znanej – posilam się i ciut odpoczywam siedząc jeszcze przy stole na powietrzu, póki można. Wietrzysko ustaje, moje zawroty głowy również. Biorę więc swojego „mercedesa” na dwóch kółkach, ruszam po to mleko, przy okazji będzie dzienna dawka spaceru. Przy okazji wstępuję do pobliskiej pasmanterii. Jest już mój kordonek. Super, będzie serweta świąteczna – bożonarodzeniowa. Trochę mi zabrakło kordonka. Dowiaduję się, że panią z pasmanterii również dzisiaj dręczą zawroty głowy. Odbieram swoje mleko. Będzie kolejny serek.

W domu jest tak dobrze pomimo tymczasowego bałaganu. Rzeczy jesienne i zimowe powyciągane, jedne się wietrzą, jedne w praniu, kolejne czekają na pranie. Trzeba kupić bagienko przeciwko molom, lawendę do kosza, w którym trzymam pościel. Trzeba będzie już pomyśleć o jakiejś gablocie na tę piękną porcelanę po Mamie, a raczej na jej resztki, bo wytłukła mi część firma przewozowa Achilles, która przeprowadzała mnie do Warszawy. No i o jesiennym obuwiu trzeba już też pomyśleć. Nie dać się przeziębieniom ani grypie.

Dzwoni do mnie mój przyjaciel, którego poznałam na widowni programu "Tomasz Lis na Żywo". Mody to chłopak i biedny. Wcześnie stracił matkę, która go sama wychowywała. Nie ma nikogo. I tak przylgnął do mnie jak do matki, a ja - nie mając dzieci mam w nim niby syna. Piękna to przyjaźń. Nie znał mojej mamy ale przyszedł na jej pogrzeb. W kościele posadziłam go w miejscach dla rodziny. Jest w tej chwili w Częstochowie. Chciał wiedzieć, czy może zamówić za moją Mamę mszę wieczystą na Jasnej Górze. Wzruszył mnie tym do głębi. Oczywiście, że się zgodziłam. Oddam mu pieniążki.


© Copyright by Dorota B. Zegarowska 2020