Wspomnień czar

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pasmanteria. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pasmanteria. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 7 kwietnia 2020

Staram się trzymać z daleka od tego koronowanego włóczykija

07 kwietnia 2020
Staram się trzymać z daleka od tego koronowanego włóczykija. Nie zawsze jednak mi się to udaje. Nienawidzę wizyt w banku, choćby najkrótszych. W niedzielę – 5 kwietnia - poszłam do bankomatu sprawdzić, czy nadeszła już moja emerytura. Nie sprawdzam stanu konta przez internet. Bankomat w środku nieczynny, a w tym na zewnątrz nie będę robiła żadnych transakcji, bo nie wiadomo, czy czegoś tam nie wmontowano. Wróciłam zatem w poniedziałek. Przed bankiem kolejka, niewielka. To zrozumiałe, bo w środku mogą przebywać tylko trzy osoby. Wchodzi się dopiero jak ochroniarz ze środka zapuka w okno i da znać, że można wejść. Przy wejściu ochroniarz spryskuje nam ręce płynem dezynfekującym. Kasjerki za szybą ochronną, a przed kasami rzędami ustawione krzesła, żeby się nie zbliżać na nieodpowiednią odległość. Bardzo dobrze wszystko zorganizowane. Kasjerka wypłaca mi moją emeryturę. Cała ta sytuacja jednak dokucza mi. Jestem silna, ale chwila słabości i mnie dopada. Zwykle po wyjściu z banku szłam sobie na kawę posiedzieć przy filiżance tego napoju, podelektować się jej smakiem, ciachem i atmosferą kawiarni, poczytać książkę. A tu nic z tego. Idę bez celu przed siebie – z maseczką na twarzy. Nieopodal soi przy swoim samochodzie młody człowiek. Pali papierosa. Mówię mu żartem, stojąc we właściwej odległości, że jeżeli go koronawirus nie zabije, to zrobi to papieros, a ja dopomogę. Mówię z uśmiechem. Młody człowiek uśmiech odwzajemnia. Zaczyna się naprawdę miła rozmowa. Młodzieniec jest kucharzem. Przy okazji dowiaduję się, że kopytka i kluski śląskie robię w sposób prawidłowy. Jak to przyjemnie, kiedy obcy ludzie mogą ze sobą normalnie rozmawiać nie bocząc się na siebie, nie omijając się z zimną obojętnością. Rozmowa dobiega końca, gdyż młody człowiek musi ruszać. Ruszam i ja. Nigdzie prawie żywej duszy, tylko gdzieniegdzie idzie ktoś z psem. Przede mną ukazuje się piękna droga wśród drzew obsypanych już cudnym kwieciem obdarzających nas nieziemskim wręcz zapachem. Idę dalej ciesząc oczy tym widokiem. Dochodzę do głównej ulicy. Mijam tak dobrze znaną mi pasmanterię. Jest otwarta. Pani obsługuje przez okienko. Podchodzę. Kupuję dwie duże szpulki nici. Szykuje mi się bowiem ciut szycia. Przy okazji zamieniam z właścicielką kilka słów. To jeszcze jedna przyjazna dusza. Jak dobrze, że jest. Utwierdzam się w przekonaniu, że nie będę nic kupowała w zimnych i nieprzyjaznych hurtowniach. Trzeba wspierać swoich, zwłaszcza w ten czas, po nim zresztą też. Zawsze. Idę dalej. Kupuję u lokalnego sprzedawcy wierzbę mandżurską. Niech będzie świątecznie.
Te święta będą dla mnie inne, ale bynajmniej nie smutne. Będę w domu sama, ale nie samotna. Ustawię sobie składany stoliczek na swoim balkonie-mównicy. Pojawią się na nim tradycyjne polskie dania i produkty. Będzie żurek, będzie biała kiełbasa, będzie zrobiony przeze mnie koszyk z włóczki. No i będą oczywiście jajka barwione tak, jak to robiła moja mama – w łupinach cebuli. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła to robić inaczej. Na stoliku zaś staną zdjęcia moich ukochanych zmarłych: moich Rodziców, moich dwóch babć. Z rodziną złożymy sobie życzenia przez Skype. Duduś – mój kiciuś - będzie ocierał się o nogi albo nawet starał się dostać na kolana usiłując wymusić o jakiś kęsek. Dostanie, kocinka, dostanie.