Powoli bo powoli ale lekarstwa zapisane mi przez moją panią doktór zaczynają działać. Jestem przy przedostatnim antybiotyku. Dziś w nocy chyba było jakieś przesilenie, ale dałam w końcu radę. Muzyka z radia – taka piękna, spokojna – koiła nerwy. Calusieńką noc leżał na mnie Duduś. Kilka razy siadałam na kanapie opierając się o jej oparcie, gdyż wtedy oddychanie było o wiele łatwiejsze. Nawet wtedy Duduś ładował mi się na kolana i całą siłą tulił mi się do piersi włączając jednocześnie na cały regulator ruski traktor na luzie. Dziś rano natomiast zwinął mi się w kłębuszek tuż przy moim boku w nosku mając to, że ja muszę wstać i zjeść przed przyjęciem lekarstwa. W końcu dał się przekonać. Zakupy mam zrobione. Skorzystałam z dobrodziejstwa bliskości sklepiku spożywczego mieszczącego się w odległości 100 metrów od mojego domu – nie najtańszego wprawdzie, ale zaopatrzonego w podstawowe produkty. Wcinam banany, nie gardzę również pomidorami. Dzisiaj powinnam iść po moją dawkę mleka, ale świat się nie zawali, jeżeli raz nie pójdę. Odpoczynek przede wszystkim.
Najgorsze w tym wszystkim jest dla mnie to, że w zalewie tego, co się teraz wokół nas dzieje - gubimy się w tym wszystkim. Kto wie. Może gdybym od razu zasięgnęła teleporady i poszła do mojej pani doktór – byłabym już zdrowa. Nic to chyba, że nie była uprzejma. Ważniejsze jest dla mnie to, że pomogła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.