Wspomnień czar

czwartek, 8 października 2020

Niepandemiczna czuje się lepiej.

Niepandemiczna wczoraj nie wychodziła z domu nie chcąc zbytnio martwić swoich przyjaciółek ze szkoły w USA. Dzisiaj jednak wypuszcza się na podstawowe zakupy. Idzie zatem do pasmanterii po więcej włóczki by zrobić czapkę zimową dla przyjaciółki. W pobliskim maleńkim sklepiku kupuje chlebuś, który widział mąkę a nie widział żadnej chemii. Przy okazji zauważa, że maleńka kawiarenka jest otwarta, postanawia zatem sprawdzić, czy jej nie wypili całej kawy i nie wyżarli całego sernika. W osiedlowym sklepiku uzupełnia zapasy mięsa i warzyw. Ostatnio sałata – ta miękka – ma u niej duże powodzenie. Pół godziny odpoczynku przed domem na ławeczce. Świeże powietrze pachnie tak cudownie. Stopniowo pozbywa się nieładu jaki zaprowadziła w czasie choróbska. Zabiera się za dzierganie czapki.

Z radia nadal płyną zatrważające wiadomości. Ponad 4000 zachorowań, cała Polska jest w tzw. żółtej strefie. Od soboty zakrywamy nosy i usta wszędzie – również na przestrzeni otwartej – na szczęście oprócz lasów i parków. Niepandemiczna nie zamierza powtórzyć sytuacji sprzed paru miesięcy, podczas której nie wychodząc z domu na własne życzenie opadła prawie zupełnie z sił. Wyjścia z domu będą. Nie dalekie, nie poza moją dzielnicę, ale spacery po parku i pobliskim lesie będą.

wtorek, 6 października 2020

Niepandemiczna odważa się dziś zapuścić ciut dalej niż zwykle. W sklepiku, w którym kupowała mleko, co krowę widziało – musi przeprosić właścicielkę za to, że nie mogła odebrać ostatniej porcji i na jakiś czas musi się wypisać. W pobliskiej pizzerii wzmacnia swoje zasoby witaminy „C” szklanką świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego. W zaprzyjaźnionej pasmanterii nabywa dwa motki włóczki. Tak. Decyduje się stawić czoła wyzwaniu rzuconemu jej przez prawdziwą przyjaciółkę i zabrać się za zrobienie jej czapki na szydełku. Nigdy wprawdzie tego nie robiła, ale co tam. W domu – nieszczęście. Wypada jej z ręki płyn do prania, część zawartości butelki rozlewa się po podłodze łazienki. Zmywa to cholerstwo kilka razy, ale jednak zapach jest jeszcze tak silny, że aż dusi. Niepandemiczna ma na dzisiaj wszystkiego dość i idzie już spać. Jest jeszcze bardzo słaba.

poniedziałek, 5 października 2020

Kolejny dzień minął. Pora wybrać się do banku, wziąć trochę gotówki, żeby mieć w domu trochę w razie potrzeby, a i przy okazji w pobliskiej Żabce uiścić opłaty. Wychodzę z domu – a tu deszcz. Nic to. Stoję pod zadaszeniem żeby choć trochę świeżego powietrza wpuścić do płuc. Rejestruję przy okazji trochę tych pięknych jesienno-deszczowych widoków mojej okolicy. Deszcz przestaje padać, ruszam zatem w kierunku banku, choć kolor nieba nie zapowiada nic ciekawego. Pobieram potrzebną mi sumę, wstępuję do Żabki. Niestety mają problem z internetem i z płacenia rachunków przez najbliższe półtorej godziny – nici. No nic, musi to zaczekać do jutra. Pod wiatą przystanku autobusowego delektuję się kupioną w tejże Żabce kawą – pierwszą od dwóch tygodni. Boże, jaki ta zwykła kawa ma niebiański smak. Deszcz zaczyna padać na nowo, po chwili zaś już leje. Leje krótko, ale jednak. Chowam się do bramy, wzywam taksówkę. Wiem, że odległość dzieląca mnie od domu jest malutka, ale nie chcę ryzykować ani dopiero co odzyskanego zdrowia, ani życia. Taksówka podjeżdża szybciutko. Przepraszam kierowcę od razu, że odległość taka krótka. Taksówkarz rozumie, że się boję zmoknąć. Jestem w domu.

Teraz, kiedy normalnie już oddycham, chodzę, krzątam się po domu nadrabiając chorobowe zaniedbania – dociera do mnie, przez jakie piekło przeszłam zaledwie parę dni temu. Przy każdym kaszlnięciu ból w płucach ogromny – przeszywający całą klatkę piersiową. Oddychanie utrudnione do granic wytrzymałości. Jedyna pozycja, w jakiej jeszcze można jako tako funkcjonować – to pół-leżąca. Temperatura w dzień normalna, po godzinie 18 jednak 37,7, 37,9. Nie to jednak było najgorsze. Najgorszy dla mnie był ten okropny strach – a co, jeżeli lekarka się pomyliła, jeżeli czegoś nie dostrzegła, jeżeli jednak to covid? Po paru dniach jednak końska dawka antybiotyku – 500 mg (zażywany raz dziennie) zaczyna działać. Stopniowo wstaję, pokrzątam się, odpoczywam. Stopniowo dawkuję sobie wyjścia na dwór. Nie ryzykuję jednak. Aktywność na zewnątrz dawkuję sobie stopniowo. Nie chcę „powtórki z rozrywki”, Tego nie zrozumie nikt, kto tego koszmaru spotęgowanego jeszcze strachem nie przeszedł, i nikomu tego nie życzę.

niedziela, 4 października 2020

 

Z każdym dniem czuję się coraz zdrowsza i coraz silniejsza. Jeszcze pokasłuję, ale już bez bólu w płucach. Boże, jak cudownie jest móc normalnie oddychać, normalnie siadać, wstawać i chodzić bez strachu, że może zaboleć :) Za oknem wietrznie i niefajnie, wychodzę zatem z domu tylko na minutkę postać pod zadaszeniem. Przygotowuję na jutro pierś kurzą – marynuję w ziołach prowansalskich. Dzisiaj posilam się mięsem z rosołu – udkiem kurzym, szponderem i korpusem – w potrawce. Wychodzi mi całkiem całkiem. Jest wieczór. W domu spokojniutko. Kocina spokojnie pomrukuje przez sen – oczywiście na mojej kanapie, bo gdzieżby indziej :) Z radyjka dobiegają dźwięki muzyki Chopina. Oglądam film na youtube „Tess D'Urbelville” i jednocześnie dziergam dalsze rzędy mojego świątecznego bieżnika. Jutro – jeżeli Bozia pozwoli – do banku pouiszczać opłaty, uregulować zobowiązania. 


 

sobota, 3 października 2020

Omija mnie dzisiaj niestety bardzo ważne wydarzenie rodzinne. No cóż. Obcy by nie zrozumiał, ale najbliżsi wiedzą i rozumieją. Dziś oficjalnie mocą dokumentu podpisanego w warszawskim Pałacu Ślubów rodzina powiększyła się o pewnego wspaniałego młodego człowieka. Mateńko, to ile nas już teraz tej rodziny jest – Zegarowskich, Bartlów i Daszkiewiczów? Oj, chyba jak się nas zbierze wszystkich do kupy to klan Kennedych wysiada.

Dzisiaj po raz drugi wychodzę z domu. Nie mam wyboru. Muszę pojechać parę przystanków dalej po żwirek dla Dudusia. Wiem. Mogłabym pójść do sklepu dla zwierząt na Alei Reymonta, ale tam musiałabym dojść i potem wracać taszcząc wprawdzie zakup w torbie na kółkach, ale przy moich jeszcze nadwerężonych siłach byłoby to trudne. Lżej mi jest wsiąść do tramwaju (niskopodłowego), podjechać tych parę przystanków i przejść przez ulicę wprost do Auchan. Maseczkę oczywiście zakładam, choć mam na ten temat swoje zdanie - odmienne od miłościwie nam panujących - no ale mus to mus. W drodze powrotnej siadam na pobliskiej ławeczce, oddycham głęboko, napawam oczy kolorami ulicy. Jeszcze tylko podstawowe zakupy w naszym osiedlowym sklepiku. Nie mam jeszcze siły iść do banku, płacę więc kartą. Nie robiłam tego przez wiele lat i czuję się z tym bardzo niekomfortowo, no ale trzeba. Jeszcze pokasłuję, ale płuca już nie bolą. Jak dobrze jest zdrowieć.

piątek, 2 października 2020

Dziś nie tak miło

Dziś nie będzie tak miło. Wczorajszy miły dzień szlag trafił po zdenerwowaniu po przykrej rozmowie. Co gorsza – diabli wzięli również lepsze samopoczucie. Noc była przechlapana: kaszel, ból w płucu, duszności. Ulga nadchodzi dopiero dziś około godz. 10 rano. Tak się zastanawiam, czy są jeszcze - poza rodziną – osoby, na których dobre słowo można liczyć w potrzebie. Na mój wpis na facebooku pięknie reaguje moja przyjaciółka Jadzia prosząc mnie w wiadomości prywatnej o wydzierganie jej czapki na szydełku.

Pogoda dzisiaj deszczowa. Nigdzie zatem nie wychodzę. Towarzystwa dotrzymuje mi przez calusieńki czas mój kiciuś Duduś. Jak to dobrze, że właśnie jego przygarnęłam pod swój dach jeszcze w Gdańsku. Mam nadzieję, że dzisiejsza noc będzie przespana.

 

czwartek, 1 października 2020

Świat jest piękny.

O jakże to piękny jest dzień. Po tylu dniach wychodzzę dziś na pierwszy spacer. Postanowienie moje jest wyjść dzisiaj tylko na chwilę, stanąć pod zadaszeniem by tylko złapać ciut świeżego powietrza, ewentualnie przejść się trochę wokół domu. Posuwam się o krok dalej: robię podstawowe zakupy w pobliskim sklepiku. Niewiele kupuję, bo nie chcę jeszcze przedobrzyć. Kolory jesieni – naszej złotej polskiej – są takie cudne, tak cieszą oczy. Świeże choć już jesienne powietrze tak cudnie gładzi nozdrza. Świat jest taki piękny. Szkoda tylko, że nie zawsze to dostrzegamy, że szukamy piękna gdzieś daleko podczas gdy ono jest na wyciągnięcie ręki.