Wspomnień czar

czwartek, 15 października 2020

 

Oddzwania dzisiaj pani doktór w ramach teleporady. Zaleca zażywanie suplementu diety zawierającego witaminę D, C, selen, cynk. Niepandemiczna od razu pędzi do pobliskiej apteki. Wskazane również są spacery, oczywiście w granicach rozsądku. Tak się pięknie składa, że Niepandemiczna praktycznie mieszka w parku. Bóg wiedział co robi dając jej to miejsce na port docelowy. Niepokój ją tylko ogarnia na myśl, że służby porządkowe mogą ponownie zacząć nadużywać swoich uprawnień. Niepandemiczna broni się jak tylko może różnymi sposobami. Uspokajają ją robótki na szydełku, kontakty z przyjaciółmi i z rodziną – telefoniczne lub przez facebook, kiciuś robi jej teraz za lekarza i psychologa. Rozsądek kłócąc się z sercem podpowiada jej wstrzymanie się od odwiedzin u Rodziców dopóki całkowicie nie wydobrzeje. Niech zatem na razie wystarczy świeczka zapalona przed Ich zdjęciami.  

W pokoiku cichutko gra radyjko. Tu korony nie ma. 

A jesień, pomimo że deszczowa – jest u nas taka piękna.

 






 

wtorek, 13 października 2020

Niepandemiczna dziś budzi się o 05 rano. Za oknem ciemno. Ogarnia ją jakiś niepokój. Zaczyna roztrząsać w myślach swoje sprawy finansowe. Tak bardzo nie lubi posługiwać się kartą w sklepach. Trzeba zadzwonić do banku sprawdzić stan konta i do administracji, bo była jakaś nadpłata, a Niepandemiczna gdzieś wsadziła to pismo. Taka po prostu gonitwa myśli, niepotrzebna zupełnie. Po prostu czasem się zapomina, że przykre sprawy finansowe to już przeszłość. Stan konta w porządku. Niepandemiczna zamierza iść do banku uiścić opłatę za mieszkanie i wziąć trochę gotówki. Rezygnuje jednak z tego, bo widzi, jak mocno pochylają się wierzchołki drzew. Trudno, będzie opóźnienie, ale zdrowie jest ważniejsze. Wychodzi tylko do osiedlowego sklepiku, idąc jednak przede wszystkim na mały piętnastominutowy spacer wokół domu wśród drzew. Te jesienne kolory są tak cudne pomimo pochmurnego dnia.

Niepandemicznej stopniowo wracają siły. Powoli, i są słabsze dni, ale wracają. Tak chce się żyć. Panicznie tylko się boi, żeby jej nie zmusili do testów ani do szczepienia na corona. Nie chce po prostu być traktowana jako poddana.

Niepandemiczna z każdym dniem czuje się lepiej, choć jeszcze kaszle i jeszcze jest słaba. Nabiera jednak sił. Prosi tylko Boga, żeby nie pozwolił jej przeżywać po raz drugi tego, co przeżyła dwa tygodnie temu. Chroni się przed tym rękami i nogami. Kaszel już bardzo flegmisty. Niepandemiczna pPali świeczkę Rodzicom w podzięce za opiekę nawet spoza grobu. Na ich groby jeszcze nie idzie, bo jeszcze jest słaba. Nie wykluczone, że na Wszystkich Świętych cmentarze będą zamknięte. Możliwe jest również, że i na Boże Narodzenie będziemy pozamykani w domach. Podobno ma być przeprowadzane więcej testów. Niepandemiczna boi się, żeby nie zaczęto nas zmuszać do poddania się im. Stara się jednak ze wszystkich sił nie poddawać się strachowi. Dzierga już drugą czapeczkę. Koleżanka sobie wybierze, którą będzie chciała.

Geranium anginka jednak bardzo ucierpiała podczas upadku latem. Nie marnieje, ale również się nie rozwija. Niepandemiczna zatem ogałaca ją bidulkę dzisiaj ze wszystkich możliwych odszczepek i wsadza je do doniczek. Listki pordzewiałe, które się do niczego już nie nadadzą – wsadza w papierowy wazonik z tulejki po kordonku i stawia przy łóżku. Niech robią za lekarstwo.

Duduś nadal – skoro tylko Niepandmiczna położy się spać – leczy i pielęgnuje całym swoim ciałkiem.

niedziela, 11 października 2020

Wczoraj Niepandemiczna nie do życia. Przerażają ją wiadomości z radia: ponad 5000 zachorowań. Na dodatek słyszy, że lekarz rodzinny na podstawie teleporady już może skierować pacjenta na testy. Mało tego: jeżeli zabraknie w szpitalu miejsc, ciężej chorego będzie się zawozić do innych miast. Niepandemiczna wypuszcza się na spacer trochę złapać tlenu w te zmęczone płuca. Jesień tak cudnie barwi na złoto drzewa i ścielące się pod nimi dywany. Na twarz zakłada półprzyłbicę i dalej przed siebie. Tak trzeba od wczoraj – zakrywać nos i usta, bo inaczej kara. Zwolnieni od tego są jedynie osoby, które z powodu zdrowia nie mogą zakrywać twarzy, ale muszą mieć albo zaświadczenie od lekarza rodzinnego, albo inny stosowny dokument. Pytanie teraz tylko – jaki to ten stosowny dokument ma być? Czy policjant legitymujący delikwenta zna się na tyle na medycynie, żeby wiedzieć, skąd się biorą zawroty głowy, co to jest arytmia serca, bądź skrzywiona przegrodę nosa? Dlaczego rządzący – nie tylko naszym krajem – od razu nie zamknęli wszystkich granic, skoro tylko po raz pierwszy padło słowo „pandemia”? Bo co, bo handelek?

Niepandemiczna bardzo chce żyć. Syrop na przeziębienia i podobno na wsio inne barachło – już gotowy. Słoiczki już stoją pupką do góry, a dom pachnie miodem, goździkami, imbirem. I zaraz Niepandemiczna wyrusza na spacer na swoją ulubioną ulicę Płatniczą, która tak jej przypomina jej ukochaną ulicę Rzymską. A teraz pora na choćby parę ściegów czapki. Dłubanie szydełkiem ją uspokaja. Pity małymi łyczkami syrop pomaga, na płucach o wiele lżej. Muzyka nadawana przez stację RMF Classic Warszawa jest taka kojąca. Za oknem zapada zmrok, w oddali zapalają się światła mieszkań. Duduś znów okupuje moją kanapę. Skoro tylko położę się, legnie na mnie całym swoim ciężarem. Kochany kocina.

czwartek, 8 października 2020

Niepandemiczna czuje się lepiej.

Niepandemiczna wczoraj nie wychodziła z domu nie chcąc zbytnio martwić swoich przyjaciółek ze szkoły w USA. Dzisiaj jednak wypuszcza się na podstawowe zakupy. Idzie zatem do pasmanterii po więcej włóczki by zrobić czapkę zimową dla przyjaciółki. W pobliskim maleńkim sklepiku kupuje chlebuś, który widział mąkę a nie widział żadnej chemii. Przy okazji zauważa, że maleńka kawiarenka jest otwarta, postanawia zatem sprawdzić, czy jej nie wypili całej kawy i nie wyżarli całego sernika. W osiedlowym sklepiku uzupełnia zapasy mięsa i warzyw. Ostatnio sałata – ta miękka – ma u niej duże powodzenie. Pół godziny odpoczynku przed domem na ławeczce. Świeże powietrze pachnie tak cudownie. Stopniowo pozbywa się nieładu jaki zaprowadziła w czasie choróbska. Zabiera się za dzierganie czapki.

Z radia nadal płyną zatrważające wiadomości. Ponad 4000 zachorowań, cała Polska jest w tzw. żółtej strefie. Od soboty zakrywamy nosy i usta wszędzie – również na przestrzeni otwartej – na szczęście oprócz lasów i parków. Niepandemiczna nie zamierza powtórzyć sytuacji sprzed paru miesięcy, podczas której nie wychodząc z domu na własne życzenie opadła prawie zupełnie z sił. Wyjścia z domu będą. Nie dalekie, nie poza moją dzielnicę, ale spacery po parku i pobliskim lesie będą.

wtorek, 6 października 2020

Niepandemiczna odważa się dziś zapuścić ciut dalej niż zwykle. W sklepiku, w którym kupowała mleko, co krowę widziało – musi przeprosić właścicielkę za to, że nie mogła odebrać ostatniej porcji i na jakiś czas musi się wypisać. W pobliskiej pizzerii wzmacnia swoje zasoby witaminy „C” szklanką świeżo wyciśniętego soku pomarańczowego. W zaprzyjaźnionej pasmanterii nabywa dwa motki włóczki. Tak. Decyduje się stawić czoła wyzwaniu rzuconemu jej przez prawdziwą przyjaciółkę i zabrać się za zrobienie jej czapki na szydełku. Nigdy wprawdzie tego nie robiła, ale co tam. W domu – nieszczęście. Wypada jej z ręki płyn do prania, część zawartości butelki rozlewa się po podłodze łazienki. Zmywa to cholerstwo kilka razy, ale jednak zapach jest jeszcze tak silny, że aż dusi. Niepandemiczna ma na dzisiaj wszystkiego dość i idzie już spać. Jest jeszcze bardzo słaba.

poniedziałek, 5 października 2020

Kolejny dzień minął. Pora wybrać się do banku, wziąć trochę gotówki, żeby mieć w domu trochę w razie potrzeby, a i przy okazji w pobliskiej Żabce uiścić opłaty. Wychodzę z domu – a tu deszcz. Nic to. Stoję pod zadaszeniem żeby choć trochę świeżego powietrza wpuścić do płuc. Rejestruję przy okazji trochę tych pięknych jesienno-deszczowych widoków mojej okolicy. Deszcz przestaje padać, ruszam zatem w kierunku banku, choć kolor nieba nie zapowiada nic ciekawego. Pobieram potrzebną mi sumę, wstępuję do Żabki. Niestety mają problem z internetem i z płacenia rachunków przez najbliższe półtorej godziny – nici. No nic, musi to zaczekać do jutra. Pod wiatą przystanku autobusowego delektuję się kupioną w tejże Żabce kawą – pierwszą od dwóch tygodni. Boże, jaki ta zwykła kawa ma niebiański smak. Deszcz zaczyna padać na nowo, po chwili zaś już leje. Leje krótko, ale jednak. Chowam się do bramy, wzywam taksówkę. Wiem, że odległość dzieląca mnie od domu jest malutka, ale nie chcę ryzykować ani dopiero co odzyskanego zdrowia, ani życia. Taksówka podjeżdża szybciutko. Przepraszam kierowcę od razu, że odległość taka krótka. Taksówkarz rozumie, że się boję zmoknąć. Jestem w domu.

Teraz, kiedy normalnie już oddycham, chodzę, krzątam się po domu nadrabiając chorobowe zaniedbania – dociera do mnie, przez jakie piekło przeszłam zaledwie parę dni temu. Przy każdym kaszlnięciu ból w płucach ogromny – przeszywający całą klatkę piersiową. Oddychanie utrudnione do granic wytrzymałości. Jedyna pozycja, w jakiej jeszcze można jako tako funkcjonować – to pół-leżąca. Temperatura w dzień normalna, po godzinie 18 jednak 37,7, 37,9. Nie to jednak było najgorsze. Najgorszy dla mnie był ten okropny strach – a co, jeżeli lekarka się pomyliła, jeżeli czegoś nie dostrzegła, jeżeli jednak to covid? Po paru dniach jednak końska dawka antybiotyku – 500 mg (zażywany raz dziennie) zaczyna działać. Stopniowo wstaję, pokrzątam się, odpoczywam. Stopniowo dawkuję sobie wyjścia na dwór. Nie ryzykuję jednak. Aktywność na zewnątrz dawkuję sobie stopniowo. Nie chcę „powtórki z rozrywki”, Tego nie zrozumie nikt, kto tego koszmaru spotęgowanego jeszcze strachem nie przeszedł, i nikomu tego nie życzę.