Kolejny
dzień minął. Pora wybrać się do banku, wziąć trochę gotówki,
żeby mieć w domu trochę w razie potrzeby, a i przy okazji w
pobliskiej Żabce uiścić opłaty. Wychodzę z domu – a tu deszcz.
Nic to. Stoję pod zadaszeniem żeby choć trochę świeżego
powietrza wpuścić do płuc. Rejestruję przy okazji trochę tych
pięknych jesienno-deszczowych widoków mojej okolicy. Deszcz
przestaje padać, ruszam zatem w kierunku banku, choć kolor nieba
nie zapowiada nic ciekawego. Pobieram potrzebną mi sumę, wstępuję
do Żabki. Niestety mają problem z internetem i z płacenia
rachunków przez najbliższe półtorej godziny – nici. No nic,
musi to zaczekać do jutra. Pod
wiatą przystanku autobusowego delektuję się kupioną w tejże
Żabce kawą – pierwszą od dwóch tygodni. Boże, jaki ta zwykła
kawa ma niebiański smak. Deszcz
zaczyna padać na nowo, po chwili zaś już leje. Leje krótko, ale
jednak. Chowam się do bramy, wzywam taksówkę. Wiem, że odległość
dzieląca mnie od domu jest malutka, ale nie chcę ryzykować ani
dopiero co odzyskanego zdrowia, ani życia. Taksówka podjeżdża
szybciutko. Przepraszam kierowcę od razu, że odległość taka
krótka. Taksówkarz rozumie, że się boję zmoknąć. Jestem
w domu.
Teraz,
kiedy normalnie już oddycham, chodzę, krzątam się po domu
nadrabiając chorobowe zaniedbania – dociera do mnie, przez jakie
piekło przeszłam zaledwie parę dni temu. Przy każdym kaszlnięciu
ból w płucach ogromny – przeszywający całą klatkę piersiową.
Oddychanie utrudnione do granic wytrzymałości. Jedyna pozycja, w
jakiej jeszcze można jako tako funkcjonować – to pół-leżąca.
Temperatura w dzień normalna, po godzinie 18 jednak 37,7, 37,9. Nie
to jednak było najgorsze. Najgorszy dla mnie był ten okropny strach
– a co, jeżeli lekarka się pomyliła, jeżeli czegoś nie
dostrzegła, jeżeli jednak to covid? Po paru dniach jednak końska
dawka antybiotyku – 500 mg (zażywany raz dziennie) zaczyna
działać. Stopniowo
wstaję, pokrzątam się, odpoczywam. Stopniowo dawkuję sobie
wyjścia na dwór. Nie ryzykuję jednak. Aktywność na zewnątrz
dawkuję sobie stopniowo. Nie chcę „powtórki z rozrywki”, Tego
nie zrozumie nikt, kto tego koszmaru spotęgowanego jeszcze strachem
nie przeszedł, i nikomu tego nie życzę.