Mówią,
że najskuteczniejszy sposób na rozśmieszenie Pana Boga to
przedstawienie mu swoich planów. Przyznaję, że dostarczam mu
rozrywek. Dzisiaj też nie było inaczej. Planowałam jechać na
warszawską Pragę do Konesera na Ząbkowskiej. Tam jest w każdą
sobotę przez cały lipiec targ rzeczy przerabianych. Chciałam
zobaczyć, co ludzie robią z czego, jakie mają pomysły, potem
spokojnie usiąść z książką przy kawie. No i co? Spece od pogody
zaczęli straszyć burzą. Nie jadę zatem. Rozrywki za to dostarcza
mi Duduś. Wskakuje na blat kuchni, potrąca pojemnik z wodą, który
ląduje w otwartej szufladzie. Katastrofa. Trzeba teraz wyjąć
sztućce i wszystko inne barachło jakie tam trzymam jak sitka,
siteczka, i różne takie, szufladę umyć, wytrzeć, sztućce umyć,
wytrzeć, sitka i siteczka umyć, wytrzeć… Duduś obrywa ścierką
po ogonie. Obrażony wielce podąża do swoich apartamentów - do
szafy. Ja natomiast oświadczam wszem i wobec – sobie i jemu – że
chrzanię dzisiaj wszystko. Dzisiaj dzień dla mnie. Wychodzę tylko
po zakupy – po bułeczki poznańskie, które tak lubię, i po
coca-colę. Wiem. To niezdrowe. A co tam! Raz na jakiś czas można.
Tylko trochę trudno jest mi te zakupy przynieść do domu. Może za
bardzo przywykłam do swojego „mercedesa” na dwóch kółkach?
Poza tym jest duszno.
Z
zaplanowanych czynności zrealizowałam tylko dwie: serek wyłożyłam
z gazy do miseczki, jest pyszniutki – bez żadnych dodatków,
gładziutki jak pupcia niemowlaka. Serwatkę zlałam do słoika.
Pycha i samo zdrowie. Zawekowałam kupione wczoraj jagódki. Stoją
teraz słoiczki dupką do góry, żeby się dobrze zamknęły.
Zapewniam sobie odrobinę rozpusty w łazience: wio pod prysznic, i
szampon na głowę – kupiony bynajmniej nie w żadnej sieciówce
hipermarketów, a w body shop, a jakże! I balsam we włosy – na
parę godzin. I mam tę pękną świadomość bycia przez parę
godzin kobietą luksusową. Należy mi się :) Radio znów podaje
informacje, ile osób zachorowało. No cóż… Ja jednak nie poddaję
się, ja chcę żyć i żyć normalnie, a nie myśleć o strachu na
każdym kroku.
Po
raz kolejny dochodzę do wniosku, że mieszkam w pięknym miejscu.
Powiedzą niektórzy, że co może być pięknego w widoku blokowisk
aż po horyzont. A jednak… to nie są blokowiska. To są miejsca, w
których ludzie mają dach nad głową. Gdzieś tam ktoś gotuje
obiad, ktoś inny ogląda telewizję, ktoś wychodzi, ktoś wraca. A
nad tymi dachami – niebo przecudowne, i tym piękniejsze, że
codziennie inne. Dziś na przykład mieni się odcieniami błękitu,
oranżu, żółci, różu. Właściwie to powinnam mieć ustawiony na
moim balkonie aparat fotograficzny, który przez cały dzień
strzelałby z automatu zdjęcia minuta po minucie. Nie ma
piękniejszego miejsca.
Duduś
nadal w szafie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.