Wspomnień czar

środa, 8 lipca 2020

Dzień jakiś taki nie za bardzo. Czy to pogoda taka? Zimno jak diabli. No, ale wyjść trzeba, nie mogę pozwolić sobie na ponowne opadnięcie z sił. Dość tego miałam pozwoliwszy się zamknąć w domu. Popłacenie rachunków też jest dobrym pretekstem do wyjścia, oraz wykupienie mleka takiego, co krowę widziało. Zapisana jestem na to mleko na odbiór co tydzień :) Jak za PRLu :) Mój kiciuś dostaje porcyjkę raz na tydzień i bardzo to lubi, a miseczkę wylizuje do ostatniej kropelki. Jest pora obiadowa. Mijam restaurację, której muzyczna nazwa od jakiegoś czasu zapraszała mnie do przestąpienia ich progu. Wchodzę. Wystrój jak podrzędnej podmiejskiej restauracyjki z czasów PRLu. Proszę o menu. Ceny przekonują mnie, że jestem tu dwa razy: pierwszy i ostatni. Dziękuję i wychodzę. W domu wita mnie Duduś Jak dobrze, że ta kocinka jest.
W radio wiadomości – w dalszym ciągu o wczorajszym wypadku autobusu i wykryciu w organizmie kierowcy narkotyków. Skąd oni biorą takich ludzi i czemu nie prowadzą cyklicznych testów? Przypominam sobie sobie pewne zdarzenie sprzed kilkunastu lat, kiedy pod kołami autobusu omal nie zginęła na moich oczach moja matka. Jechałyśmy razem. Ja byłam po zastrzyku w staw kolanowy, miałam więc ograniczone możliwości ruchowe. Dojechałyśmy do naszego przystanku. Mama wysiadła pierwsza żeby pomóc mnie. Kierowca nie czekając, aż mama wysiądzie zamknął drzwi przytrzaskując jej rękę i ruszył. Nie reagował na moje głośne krzyki. Innych pasażerów ogarnęła znieczulica. Uratował mamę pan, który wysiadł tuż przed nią i zabiegł kierowcy drogę. Wezwałyśmy taksówkę. Pojechałyśmy na ostry dyżur do Szpitala na Solcu. Mama nie miała wtedy ubezpieczenia, lekarz odmówił udzielenia pierwszej pomocy. Polecił tylko maść na obtarcie na ręku. Kupiłyśmy tę maść, ale doszłyśmy do wniosku, że jeżeli trzeba to zapłacimy. Wróciłyśmy do szpitala. Lekarz od razu na dzień dobry powiedział do Mamy „No przecież mówiłem pani, żeby kupiła pani maść...” Powiedziałyśmy, że chcemy zapłacić. O, to już była zupełnie inna gadka. Ale najpierw trzeba było do kasy, zapłacić i dopiero potem udzielono dokładniej zbadano mamie rękę. Sprawę z autobusem zgłosiłyśmy na policję. Po roku odbyła się rozprawa sądowa. Kierowca dostał grzywnę w wysokości 150 złotych, rozłożoną na raty. Tak mi się to przypomniało w związku z dwoma ostatnimi wypadkami autobusowymi w Warszawie.
Wieczorem nastrój ciut lepszy. Trochę szydełkuję, kocina wskakuje mi na kolana, za oknem piękny zachód słońca. Jak to się dzieje, że widziałam już setki zachodów słońca z tego okna, a nigdy nie ma dwóch takich samych?
Rok temu kupiłam lampionik z wmontowanymi już lampkami ledowymi. Lubię go zapalać. Ale jest jakiś taki ciut nijaki. Mam już „pomysła” jak go ożywić :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane.