Wspomnień czar

sobota, 25 lipca 2020

Bernard Ładysz.

Przebudzenie dzisiaj takie piękne. Włączam radio. Leci piosenka – melodia wprawdzie byle jaka, nie wpadająca w ucho, ale tekst przepiękny – taki prawdziwy, o prawdziwej i prawidłowo pojętej miłości. Młoda osoba śpiewa o swojej dziewczynie – że jak jest z nią to gwiazdy wokół nich tańczą, i że z nią u swojego boku zdobędzie wszystko. I za pół godziny ta wiadomość: Zmarł Bernard Ładysz. Trudno cośkolwiek napisać. Smutno się zrobiło. Legenda polskiej sceny operowej – tak, ale dla mnie nie tylko. Muszę ponownie przeszukać pamiątki po Mamie. Jest wśród nich zdjęcie grupowe drużyny harcerskiej z miasteczka Głębokie na Wileńszczyźnie. Jest na nim i Bernard Ładysz. Mama wprawdzie nie kojarzyła Go z tamtego okresu, ale jej o tym powiedział jej kolega z drużyny kiedy razem w świąteczny wieczór przeglądali stare fotografie snując wspomnienia i opowieści o swoich wojennych losach.
Lata 60-te. Idziemy z Mamą do opery. Jeszcze wtedy mieściła się na Nowogrodzkiej. Idziemy na „Straszny Dwór”. Bernard Ładysz śpiewa arię Skołuby. Sama rola może niewielka, ale ta aria i to wykonanie… Wracając do domu Mama śpiewa a ja jej wtóruję „Ten zegar stary niczym świat”
Mijają lata. Jest rok chyba 1978. Za sprawą impresaria Jana Wojewódki przyjeżdża grupa artystów, wśród nich Bernard Ładysz. Na scenie nowojorskiego Carnegie Hall rozbrzmiewa „Kozak” i „Stary kapral”. Poza Bernardem Ładyszem jednym z artystów jest pianista Cezary Owerkowicz. Pierwsze swoje kroki w nauce gry na pianinie stawialiśmy pod okiem tego samego profesora – Wacława Cholewy. Mija wiele lat. Ulica Woronicza 17 Gościem Kawiarenki Polskiego Radia Retro jest m.in. Bernard Ładysz. Podchodzę do niego. Nie wypuszcza mnie z objęć dowiedziawszy się, że jestem córką koleżanki z drużyny w Głębokiem. Mijają kolejne lata. W Bazylice Św. Krzyża jest koncert. Śpiewa jego syn. Wchodzimy do środka. W kruchcie siedzi na ławce pod ścianą jakaś bardzo skromnie ubrana postać. Mama mówi: - Jakiś biedak. Przyglądam się postaci dokładniej. - Mamo, toż to Ładysz. I zaczyna się rozmowa dwóch wileńskich serc – krótka, bo za chwilę jest koncert. Po koncercie maestro wyszukuje nas w kościele. Puentuje rozmowę stwierdzeniem z wyrazem oburzenia na twarzy: „Co oni mówią, że Wilno nie jest polskie. Wilno JEST POLSKIE.
Mój Boże. Odeszła nie tylko legenda polskiej sceny operowej. Dla mnie odeszła osoba, która w jakiś sposób była częścią mojej wileńskiej tożsamości. Smutno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane.