Przebudzenie
dzisiaj takie piękne. Włączam radio. Leci piosenka – melodia
wprawdzie byle jaka, nie wpadająca w ucho, ale tekst przepiękny –
taki prawdziwy, o prawdziwej i prawidłowo pojętej miłości. Młoda
osoba śpiewa o swojej dziewczynie – że jak jest z nią to gwiazdy
wokół nich tańczą, i że z nią u swojego boku zdobędzie
wszystko. I za pół godziny ta wiadomość: Zmarł Bernard Ładysz.
Trudno cośkolwiek napisać. Smutno się zrobiło. Legenda polskiej
sceny operowej – tak, ale dla mnie nie tylko. Muszę ponownie
przeszukać pamiątki po Mamie. Jest wśród nich zdjęcie grupowe
drużyny harcerskiej z miasteczka Głębokie na Wileńszczyźnie.
Jest na nim i Bernard Ładysz. Mama wprawdzie nie kojarzyła Go z
tamtego okresu, ale jej o tym powiedział jej kolega z drużyny kiedy razem w
świąteczny wieczór przeglądali stare fotografie snując
wspomnienia i opowieści o swoich wojennych losach.
Lata 60-te. Idziemy z Mamą do opery. Jeszcze wtedy mieściła się
na Nowogrodzkiej. Idziemy na „Straszny Dwór”. Bernard Ładysz
śpiewa arię Skołuby. Sama rola może niewielka, ale ta aria i to
wykonanie… Wracając do domu Mama śpiewa a ja jej wtóruję „Ten
zegar stary niczym świat”
Mijają
lata. Jest rok chyba 1978. Za sprawą impresaria Jana Wojewódki
przyjeżdża grupa artystów, wśród nich Bernard Ładysz. Na scenie
nowojorskiego Carnegie Hall rozbrzmiewa „Kozak” i „Stary
kapral”. Poza Bernardem Ładyszem jednym z artystów jest pianista
Cezary Owerkowicz. Pierwsze swoje kroki w nauce gry na pianinie
stawialiśmy pod okiem tego samego profesora – Wacława Cholewy.
Mija wiele lat. Ulica Woronicza 17 Gościem Kawiarenki Polskiego
Radia Retro jest m.in. Bernard Ładysz. Podchodzę do niego. Nie
wypuszcza mnie z objęć dowiedziawszy się, że jestem córką
koleżanki z drużyny w Głębokiem. Mijają kolejne lata. W Bazylice
Św. Krzyża jest koncert. Śpiewa jego syn. Wchodzimy do środka. W
kruchcie siedzi na ławce pod ścianą jakaś bardzo skromnie ubrana
postać. Mama mówi: - Jakiś biedak. Przyglądam się postaci
dokładniej. - Mamo, toż to Ładysz. I zaczyna się rozmowa
dwóch wileńskich serc – krótka, bo za chwilę jest koncert. Po
koncercie maestro wyszukuje nas w kościele. Puentuje rozmowę
stwierdzeniem z wyrazem oburzenia na twarzy: „Co oni mówią, że
Wilno nie jest polskie. Wilno JEST POLSKIE.
Mój
Boże. Odeszła nie tylko legenda polskiej sceny operowej. Dla mnie
odeszła osoba, która w jakiś sposób była częścią mojej
wileńskiej tożsamości. Smutno.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.