Odbieram
dzisiaj moje egzemplarze antologii „Klinika strachu”, „Van Gogh wiedział” i „Pod krzewem bzów spisane”,
których mam szczęście być współautorką. To takie mieszane
uczucie widzieć swój tekst w druku. To tak, jakby się swoje
dziecko wypuściło w świat. „Klinika strachu” to antologia na
temat naszej obecnej sytuacji. Tekst ten oddałam 30 kwietnia. Czytam
go w pociągu i dopiero dostrzegam, jak bardzo zmieniło się moje
podejście do tych spraw. Czytam teksty moich kolegów. Widzę, że
na początku odbieraliśmy to wszystko w podobny sposób, czyli
podporządkowując się zaleceniom i obostrzeniom. Nie widzieliśmy
się jeszcze tak twarzą w twarz od tego pamiętnego marca. Ciekawam,
jak oni teraz te rzeczy odczuwają. Muszę się z nimi skontaktować.
Kto wie, może uda nam się pojechać w tym roku na Litwę na kolejny
Zlot Autorów Polskiego Rodowodu.
Wysiadam
na Dworcu Wschodnim. Celowo to robię, choć mogłam wysiąść
wcześniej. Lubię ten dworzec i lubię to jego otoczenie. Ma to
miejsce jakąś niepowtarzalną atmosferę i nawet kanapka w
McDonaldsie smakuje tu jakoś inaczej. Zamawiam więc tę bułę,
siadam na zewnątrz, czytam.
W
domu błogi spokój.
Pałaszuję
kupiony dziś na dworcu owoc - kombinację melona i papai. Smaczny. Z
radia płynie uspokajająca muzyka fado. Jest cicho, spokojnie, tylko
Duduś od czasu do czasu mordkę drze. Niech będzie błogosławiony
ten dzień, w którym jego właśnie wzięłam pod swój
dach. Jest dobrze. Jest bardzo dobrze.
Przytoczone
tu mojego pióra teksty są objęte następującymi prawami
autorskimi:
©
Copyright by Dorota B. Zegarowska Warszawa 2020
©
Copyright by Stowarzyszenie Autorów Polskich Warszawa 2020
©
Copyright by Kazimierz Linda Stalowa Wola 2020
„Władca
w koronie.
Przyszło
nam żyć w dziwnych czasach. Choroby XX i XXI wieku panoszą się i
nie wiadomo kiedy albo z jakiego powodu wielu z nas dopadają. Niby
żyje się lepiej niż kiedyś, niby ciekawiej, ale… czy na pewno?
Opanował nas wyścig szczurów, wielu pilnowało tylko swojego nosa.
Ingerowaliśmy i ingerujemy nadal w naturę. Wysyłamy rakiety
kosmiczne, badamy księżyc nie znając naszej Matki-Ziemi. Latamy w
dalekie egzotyczne kraje, a nie znamy swoich okolic. Rozmawiamy z
całym światem na Skype, na facebooku, a nie zamieniliśmy nieraz
słowa z sąsiadem za ścianą. Jaką zatem rolę spełnia ten
wszechobecny włóczykij z koroną na głowie? Czy pojawił się
przypadkowo, czy został przez jakąś siłę wyższą nam przysłany?
Boję się go. Bardzo się nawet boję. Ale czy ten strach ma prawo
mnie ograniczać? Czy ma prawo kazać komukolwiek izolować się nie
wiadomo na jak długo? Ja mu to prawo dałam, ale skoro zauważyłam,
że taka zmiana mnie w pewnym sensie okalecza, odbieram mu ten
przywilej bezwarunkowego panowania nade mną.
A
może ten pan przyszedł, by spełnić pewną rolę? Może ma coś
nam uświadomić? Może ma niektórych – w tym mnie też – czegoś
nauczyć? Może chce nam pokazać, że ta osoba obok potrzebuje
naszej pomocy? A może po prostu otwiera nam oczy na to, że nie
wszyscy są zapatrzeni wyłącznie w siebie, tylko, że my tego nie
dostrzegamy? Mnie samą zaskoczyła życzliwość granicząca nawet z
otwartym sercem osób blisko mnie, i tych w internetowej
rzeczywistości. W piekarni, w której kupuję chleb z gatunku tych,
co mąkę widziały – właścicielka przygotowywała plakaty do
rozwieszenia po klatkach schodowych. Wpisywała na nich dwa numery
komórek osób, które zaoferowały się pomóc seniorom i innym
potrzebującym. Kilka tych plakatów wywiesiłam na naszej klatce.
Jeszcze tego samego dnia zapełniły się wpisami osób chcących
pomóc sąsiadom. Do mnie samej zgłosiło się kilku znajomych
rzeczywistych i z grup faceboookowych. Ja jednak leczę się z tego
strachu biorąc swojego „mercedesa” na dwóch kółkach i
zakładając maseczkę na twarz ruszam do swoich sklepów. Fajnie
jest mieć takie swoje miejsca, w których sprzedawca – zanim
poprosisz - poda ci towar, który zawsze u niego kupujesz. Czy ja to
dostrzegałam parę tygodni temu?
Mam
ponadto wrażenie, że ten siejący postrach pan z koroną na głowie
przekonał mnie, że właściwie potrafię wiele. Przede wszystkim
nauczył mnie racjonalnego kupowania produktów żywnościowych i nie
marnowania ich, a czyniąc to zaoszczędził mi wydatków. Nauczył
mnie sprawniej organizować swoje otoczenie. Książki, których mam
bardzo dużo – stały na półkach po prostu od przypadku do
przypadku. Od dawna planowałam poukładać je według kategorii:
beletrystyka, poezja, albumy, literatura faktu. Gubiłam się w tym
wszystkim. W tej chwili część już jest na półkach, część
jeszcze na podłodze. Nauczył mnie stawiać czoło wyzwaniom i nie
przejmować się tym, co ludzie powiedzą.
Tak.
Boję się. Boję się bardzo. Nie pozwalam nikomu siadać blisko
mnie w środkach komunikacji miejskiej. Ja po prostu chcę żyć. Ja
BARDZO chcę żyć. Może więc ten koronawirus jest bardziej tą
kliniką, w której ja leczę swój strach i wyzbywam się swoich
ograniczeń? Może to on jest moim lekarstwem?
Zapachnie
Saska Kępa.
Za
parę tygodni obdarzą nas swoim zapachem bzy – białe, niebieskie,
fioletowe. Przy moim dawnym domu rosły dwa. Oba z maleńkiego
krzaczka po latach przeobraziły się w piękne dorodne drzewa po to,
by co roku przystroić się białym kwieciem jak panna młoda
welonem. Jeden wdzięczył się od strony ulicy, drugi królował w
ogródku za domem tuż przy ogromnym tarasie. Pachniały na potęgę.
Szkoda, że tak krótko kwitły. Po nich przychodziła kolej na
niebieskie i fioletowe. Te królowały na całej ulicy. To nimi w
piosence do tekstu Agnieszki Osieckiej pachniała Saska Kępa. Po
nich do ataku ruszały dzikie bzy. Te dopiero dawały po nozdrzach
zapachem, którego nie można było porównać do żadnego. I ta
naleweczka z nich – zapobiegająca nadchodzącemu przeziębieniu –
cudowne i przyjemne lekarstwo, a naleśniczki – pychotka. Zaraz,
zaraz. Dlaczego ja piszę w czasie przeszłym? Przecież one cały
czas są, i to rozsiadają się wszędzie wcale nie pytając o zgodę.
Ten
tekst oddałam w dwóch językach, jako że dedykowany jest mojej
koleżance ze szkoły w USA, która od pierwszego momentu traktowała
mnie jakbyśmy się znały wieki całe ułatwiając mi w ten sposób
aklimatyzację w nowej szkole w nowym kraju.
Słoneczniki.
Kochane
słoneczka zstępują z niebios na ziemię. Nie pachną, a tyle
zdrowia nam dają. Zakwitają w naszych ogrodach, pod oknami
wiejskich chałup, przy przydrożnych kapliczkach, na obrazach
mistrzów i sukience córki mojej przyjaciółki.
Ten
tekst dedykuję mojej przyjaciółce z IC High w Lodi – Nancy
Cucci, która pierwsza się otworzyła na mnie od samego początku.
Odnalazła mnie na facebooku kilka tygodni temu. Kiedy jej napisałam,
że powstaje tomik o słonecznikach, przysłała mi zdjęcie swojej
córki w sukience w słoneczniki właśnie. Dziękuję tobie Nancy i
tobie Nancy2 za to, że jesteście. Słoneczniki – to wy właśnie,
najpiękniejsze.
Those
dear suns step down from the skies to Earth. They do not smell and
yet give us so much. They bloom in our gardens, under the windows of
country cottages, by wooden chapels on country roads, on masters'
paintings and the dress of my friend's daughter.
I
dedicate this text to my IC High friend in Lodi, New Jersey – Nancy
Cucci and her daughter. I will ever forget that Nancy was the first
person who opened up on me at the very first minute. She found me now
on facebook. She sent me a photo of her beautiful daughter in
sunflowers dress after I told her that there will be a book on
sunflowers published here. Thank you Nancy and you – Nancy2 for
being here. The two of you are the most beautiful sunflowers.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.