Wspomnień czar

sobota, 25 lipca 2020

Odbieram dzisiaj moje egzemplarze antologii „Klinika strachu”,  „Van Gogh wiedział” i „Pod krzewem bzów spisane”, których mam szczęście być współautorką. To takie mieszane uczucie widzieć swój tekst w druku. To tak, jakby się swoje dziecko wypuściło w świat. „Klinika strachu” to antologia na temat naszej obecnej sytuacji. Tekst ten oddałam 30 kwietnia. Czytam go w pociągu i dopiero dostrzegam, jak bardzo zmieniło się moje podejście do tych spraw. Czytam teksty moich kolegów. Widzę, że na początku odbieraliśmy to wszystko w podobny sposób, czyli podporządkowując się zaleceniom i obostrzeniom. Nie widzieliśmy się jeszcze tak twarzą w twarz od tego pamiętnego marca. Ciekawam, jak oni teraz te rzeczy odczuwają. Muszę się z nimi skontaktować. Kto wie, może uda nam się pojechać w tym roku na Litwę na kolejny Zlot Autorów Polskiego Rodowodu.
Wysiadam na Dworcu Wschodnim. Celowo to robię, choć mogłam wysiąść wcześniej. Lubię ten dworzec i lubię to jego otoczenie. Ma to miejsce jakąś niepowtarzalną atmosferę i nawet kanapka w McDonaldsie smakuje tu jakoś inaczej. Zamawiam więc tę bułę, siadam na zewnątrz, czytam.
W domu błogi spokój. Pałaszuję kupiony dziś na dworcu owoc - kombinację melona i papai. Smaczny. Z radia płynie uspokajająca muzyka fado. Jest cicho, spokojnie, tylko Duduś od czasu do czasu mordkę drze. Niech będzie błogosławiony ten dzień, w którym jego właśnie wzięłam pod swój dach. Jest dobrze. Jest bardzo dobrze.
Przytoczone tu mojego pióra teksty są objęte następującymi prawami autorskimi:
© Copyright by Dorota B. Zegarowska Warszawa 2020
© Copyright by Stowarzyszenie Autorów Polskich Warszawa 2020
© Copyright by Kazimierz Linda Stalowa Wola 2020



Władca w koronie.

Przyszło nam żyć w dziwnych czasach. Choroby XX i XXI wieku panoszą się i nie wiadomo kiedy albo z jakiego powodu wielu z nas dopadają. Niby żyje się lepiej niż kiedyś, niby ciekawiej, ale… czy na pewno? Opanował nas wyścig szczurów, wielu pilnowało tylko swojego nosa. Ingerowaliśmy i ingerujemy nadal w naturę. Wysyłamy rakiety kosmiczne, badamy księżyc nie znając naszej Matki-Ziemi. Latamy w dalekie egzotyczne kraje, a nie znamy swoich okolic. Rozmawiamy z całym światem na Skype, na facebooku, a nie zamieniliśmy nieraz słowa z sąsiadem za ścianą. Jaką zatem rolę spełnia ten wszechobecny włóczykij z koroną na głowie? Czy pojawił się przypadkowo, czy został przez jakąś siłę wyższą nam przysłany? Boję się go. Bardzo się nawet boję. Ale czy ten strach ma prawo mnie ograniczać? Czy ma prawo kazać komukolwiek izolować się nie wiadomo na jak długo? Ja mu to prawo dałam, ale skoro zauważyłam, że taka zmiana mnie w pewnym sensie okalecza, odbieram mu ten przywilej bezwarunkowego panowania nade mną.

A może ten pan przyszedł, by spełnić pewną rolę? Może ma coś nam uświadomić? Może ma niektórych – w tym mnie też – czegoś nauczyć? Może chce nam pokazać, że ta osoba obok potrzebuje naszej pomocy? A może po prostu otwiera nam oczy na to, że nie wszyscy są zapatrzeni wyłącznie w siebie, tylko, że my tego nie dostrzegamy? Mnie samą zaskoczyła życzliwość granicząca nawet z otwartym sercem osób blisko mnie, i tych w internetowej rzeczywistości. W piekarni, w której kupuję chleb z gatunku tych, co mąkę widziały – właścicielka przygotowywała plakaty do rozwieszenia po klatkach schodowych. Wpisywała na nich dwa numery komórek osób, które zaoferowały się pomóc seniorom i innym potrzebującym. Kilka tych plakatów wywiesiłam na naszej klatce. Jeszcze tego samego dnia zapełniły się wpisami osób chcących pomóc sąsiadom. Do mnie samej zgłosiło się kilku znajomych rzeczywistych i z grup faceboookowych. Ja jednak leczę się z tego strachu biorąc swojego „mercedesa” na dwóch kółkach i zakładając maseczkę na twarz ruszam do swoich sklepów. Fajnie jest mieć takie swoje miejsca, w których sprzedawca – zanim poprosisz - poda ci towar, który zawsze u niego kupujesz. Czy ja to dostrzegałam parę tygodni temu?

Mam ponadto wrażenie, że ten siejący postrach pan z koroną na głowie przekonał mnie, że właściwie potrafię wiele. Przede wszystkim nauczył mnie racjonalnego kupowania produktów żywnościowych i nie marnowania ich, a czyniąc to zaoszczędził mi wydatków. Nauczył mnie sprawniej organizować swoje otoczenie. Książki, których mam bardzo dużo – stały na półkach po prostu od przypadku do przypadku. Od dawna planowałam poukładać je według kategorii: beletrystyka, poezja, albumy, literatura faktu. Gubiłam się w tym wszystkim. W tej chwili część już jest na półkach, część jeszcze na podłodze. Nauczył mnie stawiać czoło wyzwaniom i nie przejmować się tym, co ludzie powiedzą.

Tak. Boję się. Boję się bardzo. Nie pozwalam nikomu siadać blisko mnie w środkach komunikacji miejskiej. Ja po prostu chcę żyć. Ja BARDZO chcę żyć. Może więc ten koronawirus jest bardziej tą kliniką, w której ja leczę swój strach i wyzbywam się swoich ograniczeń? Może to on jest moim lekarstwem?


Zapachnie Saska Kępa.

Za parę tygodni obdarzą nas swoim zapachem bzy – białe, niebieskie, fioletowe. Przy moim dawnym domu rosły dwa. Oba z maleńkiego krzaczka po latach przeobraziły się w piękne dorodne drzewa po to, by co roku przystroić się białym kwieciem jak panna młoda welonem. Jeden wdzięczył się od strony ulicy, drugi królował w ogródku za domem tuż przy ogromnym tarasie. Pachniały na potęgę. Szkoda, że tak krótko kwitły. Po nich przychodziła kolej na niebieskie i fioletowe. Te królowały na całej ulicy. To nimi w piosence do tekstu Agnieszki Osieckiej pachniała Saska Kępa. Po nich do ataku ruszały dzikie bzy. Te dopiero dawały po nozdrzach zapachem, którego nie można było porównać do żadnego. I ta naleweczka z nich – zapobiegająca nadchodzącemu przeziębieniu – cudowne i przyjemne lekarstwo, a naleśniczki – pychotka. Zaraz, zaraz. Dlaczego ja piszę w czasie przeszłym? Przecież one cały czas są, i to rozsiadają się wszędzie wcale nie pytając o zgodę.
Ten tekst oddałam w dwóch językach, jako że dedykowany jest mojej koleżance ze szkoły w USA, która od pierwszego momentu traktowała mnie jakbyśmy się znały wieki całe ułatwiając mi w ten sposób aklimatyzację w nowej szkole w nowym kraju.


Słoneczniki.
Kochane słoneczka zstępują z niebios na ziemię. Nie pachną, a tyle zdrowia nam dają. Zakwitają w naszych ogrodach, pod oknami wiejskich chałup, przy przydrożnych kapliczkach, na obrazach mistrzów i sukience córki mojej przyjaciółki.

Ten tekst dedykuję mojej przyjaciółce z IC High w Lodi – Nancy Cucci, która pierwsza się otworzyła na mnie od samego początku. Odnalazła mnie na facebooku kilka tygodni temu. Kiedy jej napisałam, że powstaje tomik o słonecznikach, przysłała mi zdjęcie swojej córki w sukience w słoneczniki właśnie. Dziękuję tobie Nancy i tobie Nancy2 za to, że jesteście. Słoneczniki – to wy właśnie, najpiękniejsze.

Those dear suns step down from the skies to Earth. They do not smell and yet give us so much. They bloom in our gardens, under the windows of country cottages, by wooden chapels on country roads, on masters' paintings and the dress of my friend's daughter.

I dedicate this text to my IC High friend in Lodi, New Jersey – Nancy Cucci and her daughter. I will ever forget that Nancy was the first person who opened up on me at the very first minute. She found me now on facebook. She sent me a photo of her beautiful daughter in sunflowers dress after I told her that there will be a book on sunflowers published here. Thank you Nancy and you – Nancy2 for being here. The two of you are the most beautiful sunflowers.”


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentarze mile widziane.