Boże drogi, ponad 600 osób zachorowało. Kiedy to się skończy?
Czy ponownie będziemy musieli izolować się od siebie? Boję się
co będzie.
Dzień w sumie niczym się nie wyróżnia. Moje zwykłe śnia
danie na balkonie – kawa z mlekiem i kanapki z kupionym wczoraj „chlebem bielańskim” - pysznym, i z mojej roboty serkiem. Wczoraj jeszcze nie miałam po ostatnich „rozrywkach” głowy do niczego, mleko zatem przelewam do bańki dzisiaj. Jest już ciut ścięte, Duduś – jak co tydzień – dostał trochę na spodeczku. Od przyszłej środy zapisuję się już na cztery butelki. Na obiad robię kotlety ziemniaczane. Tak, kotlety ziemniaczane. Ugotowane ziemniaki tłukę, dodaję do nich zeszkloną cebulkę, trochę zamrożonego koperku, mieszam, formuję kotlety i na patelnię. Do tego filet śledziowy w sosie pomidorowym – i jest papu na obiad. Duduś usiłuje się „podłączyć” ale nic z tego :)
Pogoda jest taka dziś piękna. Wychodzę na spacer. Kieruję się ku malutkiej lodziarni – dosłownie dwa stoliki. Otwarci są tylko latem. Kupuję lemoniadę i dwie rurki z kremem. Czytam parę stronic antologii „Klinika Strachu”.
Spoglądam na niebo nad lodziarnią. Boże, jakie piękne te białe obłoki na błękitnym tle. Przed paroma minutami przeleciał po nim szybowiec. O! Teraz samolot, który wystartował z Okęcia niknie w dali znacząc za sobą białą smugę. Życie toczy się normalnym torem. Ktoś niesie zakupy, ktoś inny jedzie na rowerze, tam dalej dwie panie stoją i rozmawiają, przebiegło dziecko, a za nim piesek na smyczy. Jest normalnie. Tylko maseczki na twarzach mówią, że jest inaczej.
Niebo nad moim balkonem takie cudowne, i co wieczór inne. Za
chwilę biorę do ręki książkę, chłonę spokój wieczoru.
Dzień w sumie niczym się nie wyróżnia. Moje zwykłe śnia
danie na balkonie – kawa z mlekiem i kanapki z kupionym wczoraj „chlebem bielańskim” - pysznym, i z mojej roboty serkiem. Wczoraj jeszcze nie miałam po ostatnich „rozrywkach” głowy do niczego, mleko zatem przelewam do bańki dzisiaj. Jest już ciut ścięte, Duduś – jak co tydzień – dostał trochę na spodeczku. Od przyszłej środy zapisuję się już na cztery butelki. Na obiad robię kotlety ziemniaczane. Tak, kotlety ziemniaczane. Ugotowane ziemniaki tłukę, dodaję do nich zeszkloną cebulkę, trochę zamrożonego koperku, mieszam, formuję kotlety i na patelnię. Do tego filet śledziowy w sosie pomidorowym – i jest papu na obiad. Duduś usiłuje się „podłączyć” ale nic z tego :)
Pogoda jest taka dziś piękna. Wychodzę na spacer. Kieruję się ku malutkiej lodziarni – dosłownie dwa stoliki. Otwarci są tylko latem. Kupuję lemoniadę i dwie rurki z kremem. Czytam parę stronic antologii „Klinika Strachu”.
Spoglądam na niebo nad lodziarnią. Boże, jakie piękne te białe obłoki na błękitnym tle. Przed paroma minutami przeleciał po nim szybowiec. O! Teraz samolot, który wystartował z Okęcia niknie w dali znacząc za sobą białą smugę. Życie toczy się normalnym torem. Ktoś niesie zakupy, ktoś inny jedzie na rowerze, tam dalej dwie panie stoją i rozmawiają, przebiegło dziecko, a za nim piesek na smyczy. Jest normalnie. Tylko maseczki na twarzach mówią, że jest inaczej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.