Spokojny
wieczór w moim raju. Ten widok brateczków i kolorowych lampek
solarnych na tle ciemnego nieba i zachodzącego słońca… Ten
zapach maciejki i ta cudna kojąca muzyka… I jest tak dobrze choć
tak bardzo smutno…
Pożegnałam
dziś na cmentarzu w Wilanowie kogoś, z kim wzrastaliśmy na tej
samej ulicy – Rzymskiej, którą moja Matka swego czasu wybrała na
spokojną przystań dla siebie i dla mnie… moje okna zaglądały w
okna jego domu. Zobaczyłam, jak cała nasza ulica towarzyszyła
Arturowi w ostatniej drodze. I dziś właśnie przyszła ta
świadomość, że przez nie do końca przemyślaną decyzję ja –
na ulicy, na której się wychowałam – jestem już tylko gościem.
I dziś też jest taki dzień, w którym ja na kolanach dziękuję
Bogu za to, że jestem od przyjaciół i rodziny oddalona zaledwie o
jazdę tramwajem.
Po
pogrzebie idę do pobliskiego McDonalda.
Młoda pracownica stojąca przy wejściu pyta mnie o maseczkę.
Odpowiadam jej, że nie mam bo nie muszę nosić w związku z
problemami z oddychaniem (mam je naprawdę i – nawiasem mówiąc –
nie wiem, czy nie nabawiłam się ich posłusznie nosząc maseczkę i
nie wychodząc z domu). Pani rozumie. Ale swoją drogą to jest
upokarzające tak musieć się tłumaczyć, chociaż ja wiem, że
pani wypełnia swoje obowiązki. I tak się zastanawiam, kiedy
wreszcie znikną z naszego krajobrazu te plakaty, te kartki w
witrynach informujące ile osób ma prawo przebywać w danym
sklepie, w tramwaju czy autobusie, to ubezwłasnowolnianie nas.
Dobrze,
że jest to moje malutkie miejsce na ziemi, ten balkon, przyjaciele,
rodzina, i ten mój kiciuś :). Artur. Pewnie spotkasz moją Mamę.
Uściskaj Ją, powiedz Jej, że… ech, na pewno wiesz, co Jej
powiedzieć. A ja idę na balkon może poczytać, może po prostu
posiedzieć, nacieszyć oczy i serce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.