Wspomnień czar

sobota, 29 sierpnia 2020

Niestety nie zdążyłam dzisiaj na wiele punktów wydarzenia „Imieniny Jana Kochanowskiego”. Impreza ta powtarzana jest co roku niezmiennie w Ogrodzie Krasińskich przy gmachu Pałacu Krasińskich - głównej siedziby Biblioteki Narodowej. Każdego roku ktoś inny jest jej głównym bohaterem. W ubiegłym roku był nim Zbigniew Herbert, w tym natomiast pisarz i publicysta – Leopold Tyrmand. Tyle się o nim mówi, a ja zupełnie nie znam jego twórczości. Miałam nadzieję dzisiaj się z nią choć trochę zapoznać. No cóż, dopadł mnie dokuczliwy ból żołądka. Poleżawszy trochę jednak się zmuszam do wstania. Nie będąc w stanie dzisiaj nic zupełnie sobie ugotować ruszam do pobliskiej restauracji. Posilam się i ruszam. Upały definitywnie odeszły już do przeszłości. Dojeżdżam na miejsce. Biblioteka tak cudnie dziś wygląda przybrana odświętnie, jak na imieniny przystało. W takim miejscu w tym szczególnie dniu nie ma pośpiechu, niegrzeczności, zniecierpliwienia. Ochrona super grzeczna. Powiem więcej. MIŁA. Wszystko pokażą, wskażą, zaprowadzą. Przy wejściu oczywiście trzeba zakryć nos i usta, odkazić ręce. Półprzyłbicę zakładam, ręce odkażam. Na stronie wydarzenia było jeszcze napisane, żeby zaopatrzyć się w oświadczenie o stanie zdrowia, w którym należy poza informacją, że jest się zdrowym – podać jeszcze swoje imię i nazwisko i numer telefonu. Prawdę mówiąc wydaje mi się to trochę kuriozalne. Oświadczenia nie wydrukowałam i nie wypełniłam. Przy wejściu nikt się mnie o to nie pyta. Dochodzę do namiotu, z którego dobiegają dźwięki muzyki. Spotykam Stanisławę Celińską, której piosenek tak lubię słuchać. Zakładam moją półprzyłbicę, podchodzę do niej, mówię jej „Pani Stanisławo, dziękuję Pani za to, że Pani po prostu jest”. Uśmiecha się i odpowiada „I ja pani dziękuję, że Pani jest :)”. Rozmawiamy chwileczkę. To jest prawdziwa dama (nie mylić z damulką). Zdjęcia nie oddają jej całej urody – wzbogaconej jej osobowością. Woda sodowa bynajmniej jej do głowy nie uderzyła. Nie zrobiłam jej zdjęcia ani nie poprosiłam ją o pozowanie ze mną. Nie chciałam jej potraktować jak zwierzę w ZOO, które wszyscy fotografują. To spotkanie – tak przypadkowe – i tak poniosę w sercu zawsze. Zajmuję miejsce przed namiotem z estradą. Zaczyna się koncert. Czteroosobowy zespół wykonuje swoje aranżacje „Pieśni o Sobótce”. Nie jest to mój styl, ale jednak daje mi ta muzyka sporo wytchnienia, a poza tym cieszy mnie, że tacy młodzi ludzie chcą coś takiego robić, że – mówiąc językiem Wyspiańskiego – chce im się chcieć. Posiedziałabym dłużej, ale niestety ból żołądka powraca. Wracam więc do domu. Jutro miałam iść do przyjaciółki i potem na Plac Grzybowski na koncert finałowy zamykający Festiwal Warszawa Singera, a tu proszę – w radio zapowiadają burze i grad. Zatem szykuje się dzień w domu, dzień nic nie muszenia, dzień z kotkiem, robieniem serków i robótek, i - aha - czytania. nie martwienia się i – mam nadzieję – bez sensacji.

Poniżej parę migawek z naprawdę cudownego wieczoru. 

Katedra Polowa Wojska Polskiego

Biblioteka Narodowa

Biblioteka Narodowa

Biblioteka Narodowa

Biblioteka Narodowa

Biblioteka Narodowa

środa, 26 sierpnia 2020


Dwa dni temu – spotkanie z Ilonką - kuzynką. To rodzina ze strony mojej Mamy – z Wileńszczyzny. Boże, jaką moc czasem ma facebook – oczywiście sensownie wykorzystany. Spotkanie po tylu latach :) Przecież ja ją ostatni raz widziałam jak na rękach ją jeszcze nosiłam :) Reszty dnia nawet nie pamiętam, wszystko przyćmiła Ilonka :) Chrzanimy covidy i wszystko :)

Wczoraj dzień w większości w domu. Radio bombarduje wiadomościami o wirusie, o zachorowaniach, o wyzdrowieniach, o nowych ogniskach. Namawiają usilnie, żeby zaszczepić się przeciwko grypie. Nigdy w życiu się przeciwko grypie nie szczepiłam. Pytam koleżankę - rehabilitantkę – co radzi. Nie radzi i nie odradza. Tłumaczy tylko, że wirus grypy się mutuje i ona się nigdy nie szczepiła. No, to mam odpowiedź na moje pytanie. Nie boję się wirusa. Boję się, co te pajace jeszcze wymyślą, czy nie zaczną nas zmuszać do szczepienia się na covid.

Niebo dziś jest tak piękne, choć groźne. Zmienia się z minuty na minutę. Mam z niego piękną zaokienną firankę, nie potrzebuję żadnej innej. Dzień dzisiejszy taki sobie, żadnych wielkich wzlotów, żadnych porażek. Od miesiąca już mam sprawy uregulowane, śpię zatem i budzę się spokojnie. Dobrze jest mieć taki komfort psychiczny. Mam iść po moją tygodniową dawkę mleka, co krowę widziało. Wychodzę z domu. Nic z tego. Wiatr wieje taki, że omal mnie nie zmiata z powierzchni ziemi. Pojawiają się znów zawroty głowy. Jest pora obiadowa, idę więc do pobliskiej restauracyjki. Przy takich zawrotach nie będę ryzykowała stania przy kuchni. Chociaż – nie powiem – wypróbowałam dziś przepis z czasopisma Kuk Buk – z warzywami z patelni. Trochę zamula to danie żołądek. W restauracyjce – dobrze mi znanej – posilam się i ciut odpoczywam siedząc jeszcze przy stole na powietrzu, póki można. Wietrzysko ustaje, moje zawroty głowy również. Biorę więc swojego „mercedesa” na dwóch kółkach, ruszam po to mleko, przy okazji będzie dzienna dawka spaceru. Przy okazji wstępuję do pobliskiej pasmanterii. Jest już mój kordonek. Super, będzie serweta świąteczna – bożonarodzeniowa. Trochę mi zabrakło kordonka. Dowiaduję się, że panią z pasmanterii również dzisiaj dręczą zawroty głowy. Odbieram swoje mleko. Będzie kolejny serek.

W domu jest tak dobrze pomimo tymczasowego bałaganu. Rzeczy jesienne i zimowe powyciągane, jedne się wietrzą, jedne w praniu, kolejne czekają na pranie. Trzeba kupić bagienko przeciwko molom, lawendę do kosza, w którym trzymam pościel. Trzeba będzie już pomyśleć o jakiejś gablocie na tę piękną porcelanę po Mamie, a raczej na jej resztki, bo wytłukła mi część firma przewozowa Achilles, która przeprowadzała mnie do Warszawy. No i o jesiennym obuwiu trzeba już też pomyśleć. Nie dać się przeziębieniom ani grypie.

Dzwoni do mnie mój przyjaciel, którego poznałam na widowni programu "Tomasz Lis na Żywo". Mody to chłopak i biedny. Wcześnie stracił matkę, która go sama wychowywała. Nie ma nikogo. I tak przylgnął do mnie jak do matki, a ja - nie mając dzieci mam w nim niby syna. Piękna to przyjaźń. Nie znał mojej mamy ale przyszedł na jej pogrzeb. W kościele posadziłam go w miejscach dla rodziny. Jest w tej chwili w Częstochowie. Chciał wiedzieć, czy może zamówić za moją Mamę mszę wieczystą na Jasnej Górze. Wzruszył mnie tym do głębi. Oczywiście, że się zgodziłam. Oddam mu pieniążki.


© Copyright by Dorota B. Zegarowska 2020

niedziela, 23 sierpnia 2020

Dzień mija jakoś tak… byle jak. Wczoraj nigdzie nie wyszłam, cały dzień w domu.

Dzień mija jakoś tak… byle jak. Wczoraj nigdzie nie wyszłam, cały dzień w domu. Dzisiaj wyjść trzeba. Planowałam iść do przyjaciółki, ale jakoś tak zbyt leniwie wszystko idzie. Jest po prostu niedziela, czyli niby nic nie muszę, ale chyba przesadziłam dziś lekko. Spokojnie sobie dziergam kolejny kwadracik do mojej bożonarodzeniowej serwety. Na szczęście wychodzę już ze swoich kłopotów i zrobiłam to zupełnie sama. No, może nie zupełnie sama, bo przecież pochyla się nade mną moja wileńska Matuchna Ostrobramska i czuwają moi Rodzice. Jadę tylko dzisiaj jeszcze do Teatru Żydowskiego po program Festiwalu Warszawa Singera. Od lat jestem ich wolontariuszką. Zawsze program był dość pokaźny, teraz zaś jest to cieniutka broszurka. I tym razem bez nas – wolontariuszy. Większość imprez w tym roku jest biletowanych, a jeżeli wstęp wolny to trzeba potwierdzić swoją obecność. Potwierdzić swojej nie zdążyłam, bo czas był do piątku. No cóż, ograniczenia pandemiczne. Ech, nic się nie stanie. Postoję sobie, bo chcę zobaczyć parę rzeczy. Po wyjściu z Teatru wstępuję do kawiarni na Senatorskiej. Zamawiam herbatkę i ciasto marchewkowe. Wieczór jest taki piękny. Światła Warszawy tak cudnie świecą na tle ciemniejącego już nieba. Czekam na przystanku na tramwaj. Przede mną Galeria Porczyńskich – obecnie Jana Pawła II. Obok niej – Urząd Miasta. To tu w styczniu 2019 wpisywałam się do księgi kondolencyjnej po śmierci Pawła Adamowicza. Byłam przez dwa lata Gdańszczanką i to miasto odcisnęło trwały ślad w moim sercu. Poznałam tu wielu ciekawych ludzi, którzy wywarli bardzo pozytywny wpływ na moje życie, zawarłam kilka pięknych przyjaźni.
Jest wieczór. Na dworze wręcz zimno. Cichutko gra radyjko. Duduś leży na mojej walizce od laptopa. Wydziergam jeszcze jeden kwadracik, i idę spać.

© Copyright by Dorota B. Zegarowska 2020

sobota, 22 sierpnia 2020

Przez parę dni nic nie pisałam.

Przez parę dni nic nie pisałam. Przesadziłam trochę z posiadówką na ławeczce. Trochę zmarzłam. Na drugi dzień drapanie w gardle. Miałam pojechać do przyjaciółki zawieźć jej mleko i bochenek naszego bielańskiego chleba. Wolałam jednak zwolnić trochę tempa, tym bardziej, że mamy to, co mamy.
Wczoraj napisała do mnie koleżanka. Też została „pięknie” potraktowana przez przychodnię „Cepelek” - tym razem na Koszykowej. Pomimo, że miała umówioną wizytę – nie została wpuszczona przez ochronę, bo nie miała maseczki ani przyłbicy. Co za tumany jakieś teraz kierują przychodniami. Czy mają w dupie rozporządzenie z 19 czerwca obowiązujące jeszcze do września, że osoby mające problemy ze zdrowiem są zwolnione z obowiązku noszenia maseczki i nie jest wymagane zaświadczenie lekarskie? Czy nie wiedzą, że przyłbica powoduje refleksy, co nie jest wskazane osobom, które albo noszą okulary, albo są po operacji oczu? Odszedł minister Szumowski, po nim nastąpił ktoś, kto nawet nie jest lekarzem. Boję się nie wirusa, ale tego, że znów nas pozamykają w domach, że nie będzie wolno nawet wyjść na krótki spacer, że znów zacznę opadać z sił i padnie mi psychika.
Nie czułam się najlepiej ani przedwczoraj, ani wczoraj. Mierzyłam temperaturę – książkowa: 36,6. Trochę się zmusiłam do prac domowych, wykonując je jednak stopniowo, po trochu, a więc: przepierki, wietrzenie ubrań, przegląd papierów, gazet. Będę musiała kupić nowe obuwie jesienne i zimowe.
Dziś już samopoczucie lepsze. Z domu wprawdzie nie wyszłam dziś z powodu upału, ale juto – jeżeli upał zelżeje choć trochę – jadę do Teatru Żydowskiego po program Festiwalu.

© Copyright by Dorota B. Zegarowska 2020

środa, 19 sierpnia 2020

Wczoraj odpoczywałam po nieprzyjemnościach dnia przedwczorajszego. Z tego wszystkiego zgubiłam gdzieś swoją półprzyłbicę. Po rozmowie z przyjaciółką okazuje się, że ona też nie może nosić ani maseczki ani przyłbicy. Przyjaciółka jest teraz bardzo zajęta, bo we wrześniu wraca do swojego miasta rodzinnego. Szkoda. Było nas trzy, obchodziłyśmy razem n urodziny każdej z nas – od lat w tej samej kafejce. Fajne są takie tradycje :) No cóż, trzeba będzie rozpocząć nową. Wszystko się zmienia.
Pora już robić przegląd swoich rzeczy. Odzież jesienną i zimową trzeba przewietrzyć, obuwie dać do przeglądu. W tym właśnie celu jadę dziś do szewca poleconego mi w jednej z bielańskich grup. Już parę butów dałam mu do naprawy. Dziś – spojrzawszy na moje jesienne boty – powiedział od razu uczciwie, że naprawianie ich będzie mnie więcej kosztowało, niż kupno nowych. No cóż, pojadę we właściwym czasie do dwóch znanych mi sklepów, gdzie można kupić obuwie o numer mniejsze od kajaka, bo taki mam właśnie rozmiar stopy.
Wstępuję do pasmanterii. Mają fajny koronek – złoty. W sam raz do mojej bożonarodzeniowej zielono-czerwonej serwety. Robię ją już długo, ale w końcu zrobię. Kupiony dziś kordonek zwijam – jak każdy – w kulkę. Wolę go tak, niż na szpuli, bo zajmuje o wiele mniej miejsca. Dzięki tego rodzaju zajęciom między innymi jeszcze nie zwariowałam przez to, co nas teraz otacza. A i w domu trzeba coś niecoś porobić, tym bardziej, że z powodu gorszego conieco samopoczucia i faktu, że szybciej się męczę – trochę dom zaniedbałam. Metodą małych kroczków zatem robię po trochu. Przez tę cholerną pandemię Festiwal Warszawa Singera (festiwal kultury żydowskiej) będzie się odbywał z mniejszym rozmachem. Nie będą potrzebowali wolontariuszy. Szkoda. Od lat byłam jego częścią. No nic, pójdę jako widz. I tak zresztą z powodu zdrowia mogłabym uczestniczyć jako wolontariusz w jednym, najwyżej dwóch wydarzeniach.
Mamy dziś środę. Jak co tydzień – odbieram swoją porcję mleka, „co krowę widziało”. Znów będzie z niego serek, znów jednak muszę się podzielić z kiciusiem, który już je zwąchał i już nie daje mi spokoju. Nalewam mu trochę do miseczki. Kochany kocina pije, aż mu się jego półtora uszka trzęsie. Tak. Ma półtora uszka, bo pewnie jak był jeszcze bezdomny – zadarł z innymi kotami. A zakapior to on jest, oj jest. Nalałam mu kiedyś do miseczki mleka kupionego w sklepie. Powąchał, spojrzał na mnie jakby mówił „Sama to pij”. Po pojutrze dostanie trochę serwatki. Znów uszka się zatrzęsą. Pani w sklepie już bez pytania zapisuje mnie na następny tydzień. Już nawet pamięta moje nazwisko. Miłe to. Wstępuję do pizzerii tuż obok. Dziewczyny od razu wiedzą, że poproszę o sok pomarańczowy świeżo wyciskany.
Wracam do siebie. Siadam jeszcze na ławeczce, żeby nacieszyć się pięknem wieczoru. Dosiada się sąsiadka. Chce pogadać :) Jest fajnie. Tak jakby tej cholernej pandemii nie było.
Słucham nocnej audycji Polskiego Radia na temat obecnej sytuacji. Nie podają dokładnych informacji.
Jutro – jeżeli nie będzie burzy – wio na moją Saską Kępę, gdzie się wychowałam i za którą jednak tęsknię. Zawiozę przyjaciółce z lat szkolnych butelkę tego wspaniałego mleka. A jeżeli deszcz albo burza – siedzę w domu, czytam, piszę, szydełkuję, rysuję albo maluję.
Aha, półprzyłbicę zrobiłam sobie sama drugą. Maseczki ani całej przyłbicy nosić nie powinnam z uwagi na zdrowie i na oczy.

© Copyright by Dorota B. Zegarowska 2020

poniedziałek, 17 sierpnia 2020

17 sierpnia 2020
Dzisiaj Niepandemiczna jest jednak trochę pandemiczna. Nie chce się dzisiaj nigdzie wychodzić, a jednak trzeba. Mam sprawę do załatwienia z gazownią. Wiem, mogę przez telefon, ale trudno się do nich dodzwonić. Wybieram więc osobistą wizytę w salonie w Centrum Handlowym Arkadia. Z powodu pandemii w punkcie pracują tylko dwie konsultantki i jeden mężczyzna, który wpuszcza klientów po wyjściu poprzedniego i pilnuje odkażenia rąk. W środku przebywać może tylko dwóch klientów. Trudno o to mieć do nich pretensję. Wszyscy przecież siedzimy w tym gnoju. Pod punktem kolejka – może z 10 osób. Staję na jej końcu za starszym panem. Kolejka posuwa się niezmiernie wolno. Zapomniałam wziąć swoją półprzyłbicę, znajduję więc na dnie torby maseczkę. Zakładam ją. Po około 40 minutach takiego stania robi mi się słabo, zaczyna się kręcić w głowie. Stoję za załomem. Ściągam maseczkę, żeby złapać trochę powietrza, robię parę kroków naprzód, opieram się o ścianę. Starszy pan głośno zwraca mi uwagę, żebym się cofnęła. Nie chcąc być upokorzona jeszcze bardziej cofam się. W głowie się kręci jak diabli, dochodzi drętwienie lewej nogi. Pan ciągnie dalej – jeszcze głośniej „A pani nawet nie ma maseczki i jeszcze pani się tu wciska”. Jestem już gotowa rozpłakać się. Proszę go tylko „Proszę pana, błagam, niech pan będzie człowiekiem”. „Ja jestem człowiekiem” - odpowiada. - „To pani niech człowiekiem będzie i zachowuje się jakoś”. Czekam na wejście do salonu godzinę z nawiązką. W końcu wchodzę. Konsultantka bardzo miło udziela mi wszelkich informacji. Pytam, czy mogę zdjąć maseczkę. Mogę. Zdejmuję, ale nie chcąc, żeby się bała – zakrywam nos i usta wachlarzem. To jednak w jakimś stopniu też chroni. Siedząc przez tych parę minut odetchnęłam trochę. Ruszam do pobliskiego salonu Bliklego. Zamawiam sobie kawę, lemoniadę i dwa pączki. Muszę po prostu odreagować.
Idę do salonu poczty. Jestem już pierwsza w kolejce. Młody człowiek podchodzi do mnie z pytaniem, czy puszczę go na chwilę – potrzebuje tylko poprosić o druk przelewu. Zgadzam się. Klientka odchodzi od okienka, urzędniczka zaprasza. Patrzę na młodego człowieka. Mówi do mnie „Niech pani idzie, ja poczekam”. Dziękuję mu.
Dzień dzisiejszy nie był tak miły jak przedwczorajszy. Miałam pisać dziś tekst do antologii. Ech, napiszę jutro. Dałam sobie radę dzisiaj, dam i jutro i pojutrze :) I chyba jutro wrócę do Arkadii do Empiku po książkę „Nadzieja”, której jedną z autorek jest Olga Tokarczuk. Polscy pisarze, reporterzy i poeci podarowali swoje utwory by mogły złożyć się w tom, z którego cały dochód zostanie przekazany ośrodkom pomocy społecznej dla osób starszych. A póki co – nie poddaję się i nie poddam. Nie wolno. Drewniane pudełko będzie za jakiś czas szkatułką na biżuterię.

© Copyright by Dorota B. Zegarowska 2020