Z wizyty u przyjaciółki nici.
Zapowiadają burze. Nigdzie zatem nie jadę. Muszę doładować swoją
kartę telefoniczną, idę zatem do Żabki. Przy okazji mam spacer.
Powietrze pachnie tak pięknie. Ponownie obieram dłuższą drogę
powrotu. No dobrze, przyznam się. Na tej dłuższej trasie są dwie
cukiernie. Kupuję sobie na wynos kawałek tortu marchewkowego. Ulica
jest obsadzona najróżniejszymi krzewami. Podchodzę do jednego z
nich. Dostrzegam czerwony punkcik. O Mateńko, to boża krówka. O,
jest i druga. Boże, jak ja dawno nie widziałam bożej krówki.
"Boża krówko, leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba".
Idę dalej. Mijam ogrodzenie z banerami firmy budowlanej. No tak. Już
jakiś developer sięgną po ten teren. Rzadko tędy chodzę, nie
wiem zatem co tu było, czy jakiś skwerek, czy stary budynek... tak
czy inaczej - coś zniknęło. Idę dalej. Uderza mnie piękny
zapach. Boże, toż to jaśmin. Obdarowuje swoją wonią na odległość
kilku metrów. Chce się wziąć parę gałązek. Nie robię tego
jednak. Niech każdy przechodzący weźmie jedną malutką gałązeczkę
- co z niego zostanie?
Po
powrocie do domu pałaszuję przyniesiony z cukierni kawałek ortu.
Planuję jeszcze poczytać. Niestety, zmęczenie bierze górę.