Dzień
niby zwyczajny, a jednak... w każdym zwyczajnym dniu zdarza się coś
nowego. Z radia cały czas nas bombardują koronawirusem. Podobno
wychodzimy na prostą, podobno jest lepiej. Na Śląsku ilość
zachorowań wzrasta, nowe ogniska tego świństwa w Wielkopolsce. No
ale żyć trzeba. Powiem inaczej: Ja chcę żyć. Dziś zatem
załatwianie spraw przyziemnych. Butki zawiezione do szewca. Mój -
zamknięty z wiadomego powodu, polecono mi więc innego. Jadę.
Wprawdzie to 20 minut jazdy autobusem, ale ponieważ w tym zakątku
jeszcze nie byłam, traktuję to jako wycieczkę krajoznawczą. Z
okien autobusu widzę mijaną po drodze lodziarnię z fajnymi
wiszącymi fotelami. Hmmm. Trzeba to wybadać. I lody, i fotele.
Dojeżdżam na miejsce. Okolica bardzo miła. Szewc - na antresoli.
Nic to. Dobra okazja do poćwiczenia kolan. Sam właściciel zakładu
- uroczy, roześmiany, kontaktowy. Niedrogi. Butki będę miała na
jutro. Naprzeciwko jest restauracja "Kuchnia Autorska".
Hmmm, nazwa ciekawa. Wstępuję. Dań na razie mają niewiele, ale co
tam. Proponują mi pierś z kurczaka z frytkami i surówką.
Zamawiam. Siadam na zewnątrz przy niewielkim okrągłym stoliku.
Mogę śmiało powiedzieć, że siedziałam przy okrągłym stole.
Podają mi moje danie. Pycha. Mięso mięciusieńkie, rozpływa się
w ustach. Frytki - widać i czuć, że ziemniaki widziały. Surówka
doskonała. Po drodze do domu kupuję konwalijki. Jeden bukiecik
kosztuje dwa złote. Kupuję trzy. W domu wita kiciuś - oczywiście
z pretensjami. Przekupuję go chrupkami.
W
radio zapowiadają przymrozki. Zabieram ponownie moje roślinki z
balkonu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.