Powoli
życie wraca. I dobrze, bo i ja i moi przyjaciele mamy serdecznie
dość tej izolacji. Siedzę na balkonie. Słońce ogrzewa mi twarz.
Aeroklub Warszawski już wznowił działalność. Jakże mi brakowało
widoku smukłych sylwetek szybowców tak majestatycznie kołyszących
się nad moim domem. Dostrzegam jednego w oddali. Wstaję z krzesła,
idę szybko po aparat. Wracam. Szybowiec zniknął.
Mam
do piklowania kupione wczoraj na targu buraczki i botwinę. Botwina
doskonała, żaden listek nie zwiądł. Spokojnie, ciesząc się
słońcem, otaczającymi mnie kwiatami obieram buraczki, kroję
botwinę, układam w słoikach przesypując przyprawami, zalewam wodą
z solą. Robię zdjęcie telefonem, posyłam przyjaciółce z lat
szkolnych. Niech choćby w ten sposób dzielimy ze sobą chwile.
Rozmawiamy przez komórkę. Rozmowa z drugą przyjaciółką.
Dowiaduję się, że wyprowadza się. Wraca do siebie do Łodzi. No i
jak my teraz będziemy celebrować nasze urodziny? Robi się smutno.
A szybowca cały czas nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentarze mile widziane.