Wspomnień czar

niedziela, 31 maja 2020

Z wizyty u przyjaciółki nici. Zapowiadają burze. Nigdzie zatem nie jadę. Muszę doładować swoją kartę telefoniczną, idę zatem do Żabki. Przy okazji mam spacer. Powietrze pachnie tak pięknie. Ponownie obieram dłuższą drogę powrotu. No dobrze, przyznam się. Na tej dłuższej trasie są dwie cukiernie. Kupuję sobie na wynos kawałek tortu marchewkowego. Ulica jest obsadzona najróżniejszymi krzewami. Podchodzę do jednego z nich. Dostrzegam czerwony punkcik. O Mateńko, to boża krówka. O, jest i druga. Boże, jak ja dawno nie widziałam bożej krówki. "Boża krówko, leć do nieba, przynieś mi kawałek chleba". Idę dalej. Mijam ogrodzenie z banerami firmy budowlanej. No tak. Już jakiś developer sięgną po ten teren. Rzadko tędy chodzę, nie wiem zatem co tu było, czy jakiś skwerek, czy stary budynek... tak czy inaczej - coś zniknęło. Idę dalej. Uderza mnie piękny zapach. Boże, toż to jaśmin. Obdarowuje swoją wonią na odległość kilku metrów. Chce się wziąć parę gałązek. Nie robię tego jednak. Niech każdy przechodzący weźmie jedną malutką gałązeczkę - co z niego zostanie?
Po powrocie do domu pałaszuję przyniesiony z cukierni kawałek ortu. Planuję jeszcze poczytać. Niestety, zmęczenie bierze górę.




piątek, 29 maja 2020


Po otrzymaniu wczoraj wiadomości tu na fejsie, że w szpitalu, którego dwóch poradni jestem pacjentką wykryto ognisko koronawirusa dziś dzwonię do szpitala. W poradni neurologicznej dowiaduję się, że cały czas coś jest wykrywane. Poradnia ta jednak znajduje się w oddzielnym skrzydle, do którego nie ma wejścia bezpośrednio ze szpitala a można wejść tylko oddzielnym wejściem z zewnątrz, zatem jest bezpiecznie i mogę śmiało na umówioną wizytę przyjść. Tak więc moja wizyta jest aktualna. Dzwonię potem do poradni laryngologicznej należącej również do tego szpitala. Tu mam wyznaczoną na 8 czerwca teleporadę. Spokojnie. Byłam już tu parę miesięcy temu, lekarz skierował mnie na badania neurologiczne. Zatem ta teleporada będzie dotyczyła tylko wyników mojego badania u neurologa. W razie potrzeby lekarz wyznaczy mi wizytę osobistą.
Nie poddaję się tym niezbyt ciekawym wiadomościom. Wychodzę na balkon zobaczyć, jak się ma moja mięta po przeniesieniu jej w inne miejsce. Ma się doskonale. Ale z dwóch szczepek geranium mam już tylko jedną. Jest silny wiatr, zatem pewnie jedną wywiało. Tę, która pozostała przenoszę w bezpieczniejsze miejsce.
Posiliwszy się skromnym obiadkiem wyruszam z domu. Pogoda jest tak piękna choć wietrzna. Ruszam w kierunku RODOS na Bemowie (Rodzinne Ogrody Działkowe Ogrodzone Siatką :) ). Mój Boże, ile tu poziomek, ile krzaków malin. Nic, tylko od czerwca przychodzić z koszykiem albo wiaderkiem. Jakie piękne polne kwiaty! Chce się narwać bukiet, ale nie robię tego. Przecież one też czują, w wazonie na pewno w jakiś sposób będą tęskniły do swojego środowiska. Pozostawiam je więc tam, gdzie rosną. Tam im jest najlepiej.
Idę dalej. Kieruję się ku Lotnisku Bemowo. Chcę popatrzeć na kołyszące się w powietrzu szybowce. Mijam niewielki nasyp. Obok niego stoi brzozowy krzyż. Czytam napis na przybitej do niego tabliczce informujący, że 6 czerwca 1940 roku na terenie Szwedzkich Gór oddział SS rozstrzelał 96 Polaków. Dowiaduję się od przypadkowego przechodnia, że ten nasyp jest właśnie pozostałością „Szwedzkich Górach” - ziemnych umocnieniach z czasów wojen polsko-szwedzkich. W tym właśnie miejscu, gdzie teraz jest Lotnisko Bemowo – miała miejsce ta straszna egzekucja. Idę dalej ku płycie lotniska. Niestety, nie ma ani jednego szybowca. No tak, zapomniałam, że nie latają kiedy wieje wiatr.
Wracając do domu posilam się w lokalnej maleńkiej kafejce pyszną lemoniadą i eklereczką. Wiem. ciacho tuczy. Dbam o to, żeby cukiernicy nie stracili pracy. Po raz kolejny uświadamiam sobie, że osiągnęłam już stan, o którym marzyłam od dawna, w którym nic już nie chcę zmieniać. Mam swoje miejsce na ziemi, mam blisko przyjaciół, mam kochającą i kochaną rodzinę, otaczają mnie ludzie życzliwi – zwłaszcza teraz. Tak bardzo chce się żyć.










czwartek, 28 maja 2020

Dowiaduję się, że w szpitalu - w którego poradni mam umówioną wizytę - wykryto ognisko koronawirusa. Staram się nie panikować. To nic dobrego nie da. Dzwonię do szpitala. Chcę się dowiedzieć, czy to jest prawda, czy jakiś fake-news. Nikt nie odpowiada. No tak, jest już 20-ta. Dzwonię do NFZ i do Sanepidu. Sanepid potwierdza. Informuje mnie, żeby się nie bać, że to może nie dotyczyć poradni, która jest w oddzielnym skrzydle i ma oddzielne wejście. W przeciwnym razie poradnia zadzwoni do mnie proponując mi albo wyznaczenie mi wizyty w innym szpitalu albo inny termin. Mogę ewentualnie sama zadzwonić do poradni z prośbą o informacje. I tak zrobię. Moja rozmówczyni nadmienia mi również, że porady pojawiające się w regularnych odstępach czasu w mediach są bardzo przesadzone i nie należy się do nich ślepo stosować. Maseczki mogą zrobić więcej szkody niż pomóc. Mówię jej, że przestałam nosić maseczkę z uwagi na problem z oddychaniem, że wychodzę na zewnątrz, bo dwutygodniowe siedzenie w domu za wyjątkiem wyjść po zakupy spowodowało u mnie prawie całkowite opadnięcie z sił. Rozmawiała ze mną osoba, a nie urzędas. Nie spanikuję. Najważniejszy w tej chwili jest dla mnie zdrowy rozsądek i spokój.
W moim mini-raju następuje mała reorganizacja. Mięta w doniczce źle się czuje w miejscu, w którym ją postawiłam. Przenoszę ją więc w inny zakątek balkonu. Może tam będzie jej lepiej. Melisa jest mniej wrażliwa. Brateczki jeszcze mi kwitną. Są momenty, w których ciut padają, ale wystarczy dobrze je podlać i urządzić im natrysk z buzi - silny i obfity - ponownie podnoszą główeczki. Posilam się prostym posiłkiem. Tu nie ma koronawirusa. Gaszę radio. Włączam komputer. Po chwili płynie z niego muzyka z baletu "Szeherezada" Rimskiego - Korsakowa. Sięgam ponownie po Olgę Tokarczuk i jej "Prawiek". Jakże dobrze się czyta przy tak pięknej muzyce. Nie można tej książki czytać szybko. Nią trzeba się delektować, trzeba ją wchłaniać bardzo powoli. Ja zresztą nie lubię szybko połykać książek, bo to oznacza szybsze rozstanie się z nimi.

środa, 27 maja 2020

Radio nadaje konferencję prasową premiera. Poluzowują obostrzenia, może więc ten koronowany włóczykij w końcu odejdzie w siną dal. Dzwonię do Szpitala Dzieciątka Jezus, gdzie w poradni mam umówioną przed paroma miesiącami wizytę u neurologa na 3 czerwca. Chcę się upewnić, czy w obecnej sytuacji wizyta jest aktualna. Tak, jest aktualna. Uspokojona idę załatwiać swoje sprawy bytowe. Pod budynkiem poczty jest kolejka. Spokojnie, nie spieszy mi się. Odebrawszy przesyłkę funduję sobie pizzę hawajską w pobliskiej pizzerii. Spożywam ją przy stoliku na powietrzu. Zbyt długo na własne żądanie pozbawiałam się sił przez siedzenie w domu. Czekając na podanie mi zamówionego dania czytam dalej Olgę Tokarczuk. Kierując się ku domowi wstępuję do naszej lokalnej kwiaciarenki, w której przed Wielkanocąi kupiłam brateczki na mój balkon i gałązki wierzby mandżurskiej. Zasięgam informacji czy robi wiązanki, niestety na ostatnie pożegnanie. Zamówię u niego. W kościołach od następnej niedzieli nie ma już obostrzeń co do liczby wiernych, a w zgromadzeniach może brać udział do 150 osób. Trzeba wspierać lokalnych przedsiębiorców. Przynależność do społeczności jednak zobowiązuje.
Ruszam dalej. Zmieniam trasę drogi powrotnej na o wiele dłuższą. Mam w ten sposób piękny spacer. Mijam księgarnię Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Jest otwarta. Wstępuję tylko na chwilkę. Nie mam zamiaru nic kupować. Raduje moje serce widok matek chodzących ze swoimi dziećmi między półkami z literaturą dziecięcą.
Widzę na półce w dziale "literatura polska" książkę „Quo Vadis”. Wydanie w pięknej skóropodobnej oprawie ze złoconymi literami. Cena wyprzedażowa jest 39 złotych. Zaglądam do portfela, sprawdzam czy mam mam wystarczającą sumę. Mam. MOJA CI JEST! I tak oto mogę po raz kolejny powiedzieć, że więcej książek kupować nie będę, ale mniej też nie. I chyba tak już będę miała do końca mich dni. Problem tylko tkwi w tym, że książki na półkach mam już poustawiane według kategorii. Czy czeka mnie następne wykładanie wszystkich na podłogę?

wtorek, 26 maja 2020

Dziś Twój dzień Mateńko. Prawda, spędzony trochę inaczej. Tak musiałam. Musiałam się skonsultować telefonicznie z moją panią doktór. Innego sposobu konsultacji obecnie nie ma. Koronawirus jeszcze siedzi bardzo mocno nie tylko w Polsce, ale i w kraju, który stał się dla Ciebie Mateńko i dla mnie drugą ojczyzną. Wizyta w przychodni w dalszym ciągu jest niemożliwa. Rozmawiałam przed chwilą z koleżankami z Lodi. U nich jest tak samo. W każdym razie dostałam Mateńko receptę i skierowanie do specjalisty. Receptę wykupiłam.
Zadzwoniła do mnie Monika, ze smutną wiadomością. Odszedł dziś Artur. Wyjdź mu Mateńko na spotkanie, przecież to nasz sąsiad z Rzymskiej. A do Ciebie, kochana, przyjdę. Ty wiesz zresztą, że jesteś codziennie w moich myślach. Tęsknię za Tobą cały czas tak samo.





poniedziałek, 25 maja 2020

Kwiatki na balkonie mają się doskonale. Moja wierzba mandżurska ma już duże listki, wypuszcza nowe. Drugą miałam już wyrzucić, a tu ona psikusa mi zrobiła i ozdrowiała. Jak pięknie ten świat jest urządzony, że za odrobinę troski roślina, która przecież nie myśli – tak pięknie się odwdzięcza. Trudno mi będzie się z nią rozstać, ale cóż. W malutkim mieszkanku jej nie utrzymam. Pójdzie do kogoś, kto ma ogród. Dookoła domu kwitną drzewa i krzewy. Czosnek ozdobny na grządkach pachnie tak delikatnie a tak pięknie. Ludzie wyszli na ławeczki. Wszystko wraca do normy. 
 
Kwiatki na balkonie mają się doskonale. Moja wierzba mandżurska ma już duże listki, wypuszcza nowe. Drugą miałam już wyrzucić, a tu ona psikusa mi zrobiła i ozdrowiała. Jak pięknie ten świat jest urządzony, że za odrobinę troski roślina, która przecież nie myśli – tak pięknie się odwdzięcza. Trudno mi będzie się z nią rozstać, ale cóż. W malutkim mieszkanku jej nie utrzymam. Pójdzie do kogoś, kto ma ogród. Dookoła domu kwitną drzewa i krzewy. Czosnek ozdobny na grządkach pachnie tak delikatnie a tak pięknie. Ludzie wyszli na ławeczki. Wszystko wraca do normy.

piątek, 22 maja 2020

Powoli życie wraca. I dobrze, bo i ja i moi przyjaciele mamy serdecznie dość tej izolacji. Siedzę na balkonie. Słońce ogrzewa mi twarz. Aeroklub Warszawski już wznowił działalność. Jakże mi brakowało widoku smukłych sylwetek szybowców tak majestatycznie kołyszących się nad moim domem. Dostrzegam jednego w oddali. Wstaję z krzesła, idę szybko po aparat. Wracam. Szybowiec zniknął.
Mam do piklowania kupione wczoraj na targu buraczki i botwinę. Botwina doskonała, żaden listek nie zwiądł. Spokojnie, ciesząc się słońcem, otaczającymi mnie kwiatami obieram buraczki, kroję botwinę, układam w słoikach przesypując przyprawami, zalewam wodą z solą. Robię zdjęcie telefonem, posyłam przyjaciółce z lat szkolnych. Niech choćby w ten sposób dzielimy ze sobą chwile. Rozmawiamy przez komórkę. Rozmowa z drugą przyjaciółką. Dowiaduję się, że wyprowadza się. Wraca do siebie do Łodzi. No i jak my teraz będziemy celebrować nasze urodziny? Robi się smutno.
A szybowca cały czas nie ma.

czwartek, 21 maja 2020

Życie woła tak głośno i tak wyraźnie. Przyziemne czynności tak cieszą, choć życie nie zawsze głaska. Zwykłe odebranie butów od szewca, widok targowiska - może być takim źródłem ogromnej radości. Delektuję się pyszną kawą i musem chałwowym. Pycha. Kupuję buraczki do kiszenia - jedne malutkie z liśćmi, drugie podłużne. Mijam stoisko z ziołami. Kupuję piękną dorodną miętę w doniczce. Stoi teraz na moim balkonie, przyzwyczaja się do nowej lokalizacji. Jutro przesadzę ją do większej doniczki. Pachnie małpiszon zabójczo. Kupione wczoraj konwalijki napełniają całe mieszkanie cudownym wręcz zapachem. Proszą się, żeby je przenieść na papier za pomocą farb akwarelowych lub pasteli. Chyba to zrobię w jakiś deszczowy dzień, bo już zaczynam za tym tęsknić. Tak chce się po prostu żyć!

środa, 20 maja 2020

Dzień niby zwyczajny, a jednak... w każdym zwyczajnym dniu zdarza się coś nowego. Z radia cały czas nas bombardują koronawirusem. Podobno wychodzimy na prostą, podobno jest lepiej. Na Śląsku ilość zachorowań wzrasta, nowe ogniska tego świństwa w Wielkopolsce. No ale żyć trzeba. Powiem inaczej: Ja chcę żyć. Dziś zatem załatwianie spraw przyziemnych. Butki zawiezione do szewca. Mój - zamknięty z wiadomego powodu, polecono mi więc innego. Jadę. Wprawdzie to 20 minut jazdy autobusem, ale ponieważ w tym zakątku jeszcze nie byłam, traktuję to jako wycieczkę krajoznawczą. Z okien autobusu widzę mijaną po drodze lodziarnię z fajnymi wiszącymi fotelami. Hmmm. Trzeba to wybadać. I lody, i fotele. Dojeżdżam na miejsce. Okolica bardzo miła. Szewc - na antresoli. Nic to. Dobra okazja do poćwiczenia kolan. Sam właściciel zakładu - uroczy, roześmiany, kontaktowy. Niedrogi. Butki będę miała na jutro. Naprzeciwko jest restauracja "Kuchnia Autorska". Hmmm, nazwa ciekawa. Wstępuję. Dań na razie mają niewiele, ale co tam. Proponują mi pierś z kurczaka z frytkami i surówką. Zamawiam. Siadam na zewnątrz przy niewielkim okrągłym stoliku. Mogę śmiało powiedzieć, że siedziałam przy okrągłym stole. Podają mi moje danie. Pycha. Mięso mięciusieńkie, rozpływa się w ustach. Frytki - widać i czuć, że ziemniaki widziały. Surówka doskonała. Po drodze do domu kupuję konwalijki. Jeden bukiecik kosztuje dwa złote. Kupuję trzy. W domu wita kiciuś - oczywiście z pretensjami. Przekupuję go chrupkami.
W radio zapowiadają przymrozki. Zabieram ponownie moje roślinki z balkonu. 


wtorek, 19 maja 2020

Postanawiam wypróbować dzisiaj przepis z internetu na zakiszenie buraczków i boćwiny.

Postanawiam wypróbować dzisiaj przepis z internetu na zakiszenie buraczków i boćwiny. Zajmuje mi sporo czasu przebranie listków i oddzielenie świeżych od zwiędłych. Nie wiem jak mi to wyjdzie. Skończywszy tę pracę sadzę ananasa do doniczki – część liściastą oczywiście. Też nie wiem, czy się przyjmie. Pamiętam ogromne pole ananasów na Hawajach. Mijaliśmy je jadąc samochodem po autostradzie. Jechaliśmy do Centrum Kultury Polinezyjskiej. Kupiliśmy od razu kilka. Ech, piękne to były dwa tygodnie.
Po posadzeniu ananasa wypad do szewca, gdyż podbicie obcasa zaczyna mi się odklejać. Niestety, mój szewc zamknięty z powodu koronawirusa. Nic to, polecono mi innego, do którego podjadę jutro. Jest trochę dalej i w tamtej okolicy jeszcze nie byłam, ale potraktuję to jako możliwość poznania dalszych zakątków mojej dzielnicy. To też jest aktywność. Planowałam dziś jeszcze pójść na moje ukochane Lotnisko Bemowo, ale niestety - poczułam się trochę zmęczona. Być może, że to pogoda to sprawiła i opadające ciśnienie, być też może, że przez bycie posłuszną zaleceniom z mediów żeby nie wychodzić z domu - sama to sobie załatwiłam na własne żądanie. No cóż, uczymy się na błędach. Lotnisko Bemowo nie ucieknie, a ja na dzisiaj już szykuję sobie herbatkę, książkę do czytania w moim ukochanym bujanym fotelu - i relaks pełną parą.

sobota, 16 maja 2020

Setna rocznica urodzin Jana Pawła II. Dziś również i mój ojciec obchodziłby urodziny

Setna rocznica urodzin Jana Pawła II. Dziś również i mój ojciec obchodziłby urodziny – 98me. Boże, jak czas szybko mija. Osiem lat już go nie ma. Nie jadę dzisiaj na cmentarz. Jest pochmurno, ciśnienie spada, ludzi na pewno nie będzie. Przy moich problemach ze zdrowiem – jeżeli coś mi się stanie, nikt mi nie pomoże. Nie chcę jednak siedzieć w domu. Ruszam zatem na Lotnisko Bemowo. Mijam po drodze kolejkę stojącą pod męskim zakładem fryzjerskim. No tak. Nadeszła wiekopomna chwila. Przy okazji posilam się w chińskiej restauracyjce. Zakłady fryzjerskie bowiem i restauracje już od dziś są otwarte. Nadal jednak obowiązują obostrzenia. W restauracjach można siadać tylko przy oznaczonych stolikach. Wsiadam do tramwaju. Oj, i przegapiłam przystanek przy lotnisku. No trudno. Nie będę się cofała. Swoją drogą nie znam jeszcze wielu zakątków mojej dzielnicy, ciekawam zatem dokąd i jaką trasą mnie tramwaj powiezie. Jadę dalej. Przystanek Wrocławska. Coś mi mówi ta nazwa. No tak. Przed laty przyjeżdżałam tu do ucznia. Przygotowywałam go do egzaminu z języka angielskiego. Nie pamiętam jak się nazywał, ale pamiętam jego samego. Młody człowiek – bardzo dobrze wychowany. Jadę dalej. Mijam kierunkowskazy kierujące na Fort Bema. Hmm. Brzmi ciekawie. Trzeba będzie to zobaczyć. Jadę dalej. Hmm, to już Wola. Po mojej lewej stronie Cmentarz Powstańców Warszawy. Trochę dalej jest Cmentarz Wolski. Mijam Teatr na Woli. Nigdy tu nie byłam. Trzeba będzie tu przyjść. Mieszkam tu w Warszawie tyle lat – z dwuletnią przerwą, podczas której mieszkałam bardzo daleko – a chłonę ją oczami i sercem wciąż na nowo. Tramwaj kończy bieg przy Rondzie Daszyńskiego. Przesiadam się w inny – jadący w kierunku Dworca Centralnego. Wysiadam, postanawiam wracać do domu. Tramwaj nr 33 zabiera mnie w kierunku Bielan. Widzę przez okno tak dobrze mi znaną ze spotkań literackich klubokawiarnię Jaś i Małgosia. No nie! Nie wytrzymuję. Przecież już można. W ostatniej chwili wysiadam z tramwaju. Przed wejściem do kawiarni wita napis „Drodzy goście! Witamy z powrotem”. Wchodzę do środka. Zamawiam kawę i jabłecznik. Wolno siadać tylko przy stolikach z napisem „Zdezynfekowano”. Niby prosta rzecz - zwykła kawa i ciacho, a tak cieszy. Wraca chyba powolutku jednak normalne życie.

piątek, 15 maja 2020

Powoli chyba życie wraca do normalności.

Powoli chyba życie wraca do normalności. Jeszcze dwa tygodnie temu Arkadia świeciła pustkami, a teraz już coraz więcej ludzi. Mam wprawdzie duże trudności z oddechem i łatwo się męczę, ale to chyba jednak efekt długiego noszenia maseczki no i tego zamykania nas w domu. Chyba przyzwyczajam się do picia kawy na wynos na ławeczce. W dalszym ciągu dokupuję to i owo na mój balkon. Balkon wygląda smutno bez kwiatów na nim. Wrócą tu, wrócą. A w międzyczasie doszły dwie doniczki, w których zagoszczą nowo kupione kwiatuszki. Nie udało mi się kupić zawieszek pod nie, sama więc mocuję doniczki „tymi rękami”. No cóż, pracom domowym końca nie ma chyba nigdy. A za chwilę? Herbatka, kanapeczka, i oglądanie starych filmów. Może "Śniegi Kilimandżaro" z Gregorym Peckiem, może "Szarada" z Audrey Hepburn.

czwartek, 14 maja 2020

Nie ogarniam tego wszystkiego, co u nas się dzieje.

Nie ogarniam tego wszystkiego, co u nas się dzieje. Tu reguły zaostrzają, potem, wyluzowują, po jednej osobie na ileś tam metrów kwadratowych (czy ja mam chodzić z miarką w ręku? 400 zachorowań dzisiaj (w tym ok. 300 na Śląsku), 22 zgony, a ci poluzowują. A jednocześnie dziś w pewnym centrum handlowym w Warszawie cyrk. Zarówno do samego centrum jak i do poszczególnych sklepów jeszcze parę dni temu można było wejść normalnie. A teraz? Przed jednym z wejść stoją panowie stójkowi i kierują wchodzących do drugiego wejścia odległego o jakieś 20 metrów. Tym natomiast można tylko wychodzić. W środku stoi dystrybutor płynu do odkażania. W porządku, odkażam ręce. Kieruję się do znanej sieci sklepów, do której jeszcze parę dni temu też można było wejść normalnie. Nie tym razem. Tam też stoją panowie stójkowi, każą odkażać ręce i założyć rękawiczki. Wciskam rękę w rękawiczkę o wiele za małą. Wchodzę w poszukiwaniu doniczek na balkon. Szukam długo. Ręce w rękawiczkach mi się pocą jak diabli. Nie da się w tym chodzić. Ściągam więc do połowy. Wreszcie znajduję poszukiwany towar. Dodatkowo kupuję jeszcze kwiaty. Płacę. Przy kasie jednak ściągam rękawiczki. Kasjerka - przeurocza pani. Zmęczona i - przyznam - niezbyt pozytywnie nastawiona idę ponownie do ulubionej kawiarenki. Delektując się ponownie tym aromatycznym napojem i wcinając pączka próbuję skumać, co tak naprawdę się dzieje. Może jeszcze w centach handlowych wyznaczą nam kierunek zwiedzania? Nie rozumiem. Muszę coś zrobić, żeby się odprężyć. W tym momencie przypomina mi się wpis koleżanki na facebooku, w którym pisze m.in. o wizycie w sklepie body shop i swoich ulubionych zapachach. Wierna Rossmannowi i mleczku do ciała Nivea nigdy w takich sklepach nie kupowałam. A CO TAM!!! Wstaję, taszczę swojego „Mercedesa” na dwóch kółkach z powrotem do środka. Znajduję sklep body shop. Owszem, przy wejściu jest płyn do odkażania, są rękawiczki, jest informacja ile osób może przebywać. Odkażam ręce, zakładam rękawiczki, oglądam słoiczki z kremami do ciała. Ceny na moją kieszeń. Obwąchuję kilka zapachów. Najbardziej odpowiadają mi dwa: awokado i grejfrutowy. Nie mogę się zdecydować, który bardziej mi odpowiada. Ech, co tam. Biorę obydwa. I już nie mogę się doczekać kiedy po kąpieli i nasmarowaniu się wonnościami usiądę w swoim ulubionym bujanym fotelu

wtorek, 12 maja 2020

Moje roślinki na kwarantannie. Tak, wszystkie. Szkoda by mi było, żeby mi pomarzły. Cztery witki wierzby mandżurskiej wsadzam do doniczki. Jedna zaczęła puszczać listki, inne nie. Wyciągam więc te z doniczki żeby je wyrzucić, patrzę - a te małpiszony jedne puszczają mi korzenie. Wsadzam więc je z powrotem. Wiem, że drzewo nie utrzyma się w doniczce, że padnie wcześniej czy później. Kiedy zatem ten koronowany włóczykij pójdzie sobie precz - poproszę moją administrację o pozwolenie posadzenia choć jednej koło domu, ewentualnie dam je przyjaciołom, którzy mają ogrody lub działki. Wszystkie kwiatuszki natomiast wrócą na balkon po 15 maja 2020.

poniedziałek, 11 maja 2020

Koronowany włóczykij jednak daje mi się we znaki. Jestem wprawdzie podobno silna, ale jednak bywają dni, w których jest mi bardzo trudno. Bronię się przed złymi nastrojami jak tylko mogę. Siedzenie w domu jednak jest wbrew naturze, mojej na pewno. Stąd właśnie to moje przebywanie na balkonie, tworzenie sobie małego intymnego świata.
Takie odosobnienie na dłuższy czas jednak męczy. Chce się do ludzi, do przyjaciół. Jadę więc dzisiaj do przyjaciółki z lat szkolnych. Jakież jest jej zdziwienie, kiedy mówię jej przez domofon, żeby wyszła na balkon. I tak rozmawiamy - ona na balkonie, ja na podwórku. Wracam do domu przyjaciółka uradowana tym spotkaniem. Wieczorem przyjaciółka dzwoni do mnie płacząc, że tak wielką przyjemność jej sprawiła moja wizyta. Ustalamy, że tych wizyt będzie więcej. Ja z domu zabiorę składane krzesełko turystyczne i termos z herbatą, ona to samo od siebie, i od czasu do czasu posiedzimy w ogródku przynależnym do jej wspólnoty - oczywiście w przepisowej odległości. Lubię te dni weekendowe, podczas których nic nie muszę, a wiele mogę.

niedziela, 10 maja 2020

Siedzę na balkonie. Słucham koncertu on-line z Żelazowej Woli. Jak to dobrze, że tak wiele instytucji pomaga nam choć na jakiś czas zapomnieć o tym, co nas otacza. Po koncercie zabieram się za przerwaną lekturę książki Olgi Tokarczuk „Prawiek”. Czytanie idzie mi wolno, gdyż książka jest tak pięknie napisana, że niektóre fragmenty czytam po kilka razy. Wieczorem oglądam na youtube wstrząsający i chwytający za serce film z Siergiejem Bondarczukiem „Los człowieka” zrealizowany na podstawie książki Michaiła Szołochowa o przeżyciach wojennych prostego rosyjskiego żołnierza.

sobota, 9 maja 2020

Znalazłam na ławeczce przystanku autobusowego maleńką gałązkę bzu. Ucieszyła mnie bardziej niż ogromny bukiet. Zabieram ją do domu, przycinam, wstawiam do wody wsypawszy najpierw
odrobinę cukru, żeby przedłużyć jej życie. Stawiam ją na stoliczku na balkonie.
Nawet na maleńkiej przestrzeni można sobie stworzyć raj. Trzeba tylko chcieć. Urządzam sobie krok po kroku mój maleńki balkon – 1 metr x 1 metr. Tu nie ma koronowirusa.

środa, 6 maja 2020

Odbieram w Empiku w Westfield Arkadia książkę pt. "Wyspa", którą zamówiłam parę dni temu. Przy okazji kupuję podstawkę chłodzącą pod laptopa, i oczywiście idę do kawiarni "Blikle" - filii tej na Krakowskiem Przedmieściu. Bardzo ją lubię. Jest taka ujutna i taka przytulna. Zwykle tam właśnie najlepiej się odprężam podczas gdy dookoła Arkadia tętni życiem. Tak, wiem, kawiarnie jeszcze pozamykane, ale wydają kawę i ciasta na wynos. Ławki są wprawdzie tymczasowo zlikwidowane, ale tych na zewnątrz jest sporo. Tam właśnie delektując się tym tak przeze mnie lubianym napojem pochłaniam pierwszy rozdział zakupionej właśnie książki. Zapowiada się bardzo wciągająca lektura, muszę tylko skończyć "Prawiek" Olgi Tokarczuk.
Cieszę się tym, co mam. Siedzę przy balkonie w mieszkaniu. Deszcz pachnie tak pięknie.
Jest godzina 20:30. Wirtualne łącza przenoszą mnie do Nowego Jorku do Metropolitan Opera. Zasiadam na wirtualnej widowni oglądając operę "Hamlet" na podstawie dramatu Williama Szekspira. Niesamowity wręcz spektakl. Muzyka wprawdzie niewpadająca w ucho, ale piękna, mocna.

wtorek, 5 maja 2020

Oglądam wywiad z islandzką pisarką – Sigridur Hagalin Bjornsdottir – autorką książki pt. „Wyspa”. Bardzo - według mnie - ciekawy. Pisarka mówi o swoim wyspiarskim kraju, który – z uwagi na jego niewielką liczbę ludności (ok. 364 tys) – żyje w swego rodzaju izolacji. Zaraz po skończeniu tej transmisji zamawiam tę książkę w Empiku.

poniedziałek, 4 maja 2020

Trzy filie mojego banku w mojej okolicy są zamknięte do odwołania. Oddziały są zamykane z dnia na dzień. Zaczynam się bać, że jak tak dalej pójdzie to co będzie z moją emeryturą. Otrzymuję ją wprawdzie ze Stanów Zjednoczonych, ale przecież tam rozpacz jeszcze większa, niż u nas. Z drugiej natomiast strony słyszę o otwieraniu sklepów, odmrażania sportu, otwieraniu hoteli. Ogarnia mnie przerażenie i coraz większa niepewność jutra.
Po trudnym dniu dobrze jest usiąść na swoim malutkim balkonie. Wieczorem
Radio znad Wilii” prowadzi transmisję drogi krzyżowej z Kalwarii Wileńskiej. Jest coś wzruszającego w tej postaci księdza samotnie idącego z litanią.

niedziela, 3 maja 2020

Pogoda - no - nie słoneczna, ale chyba nie smutna. Wiadomości z radia - takie, jakie są. Nowe zachorowania, nowe zgony, ale galerie będą otworzone. Cóż.
Cały czas tworzę sobie tę maleńką ojczyznę. Niedziela wcale nie jest leniwa. Posadzone cebulki dymki. Będę przynajmniej niezależna od tego, czy w sklepie szczypiorek będzie czy nie, i czy będzie świeży czy nie. Koronowany włóczykij jest gdzieś tam hen hen, daleko pode mną. Tu nie ma wstępu. Smuteczki i wszystko co przykre - won stąd. Szarość rozświetla mi lampionik. Że co, że świąteczny bożonarodzeniowy? NO I DOBRZEI!!!!
Ciąg dalszy układania książek na półkach. Beletrystyka i poezja już są na swoich miejscach, teraz tylko ulokować książki kucharskie, słowniki, encyklopedie i literaturę faktu, i wszystko gra.

sobota, 2 maja 2020

I ja mam swoją majóweczkę. Cóż z tego, że nie na polanie wśród lasów. Jest moja własna, na moim balkonie, pomiędzy niebem a ziemią - prawdziwy raj. Pode mną tak właściwie park, wokół mieszkania innych ludzi, po mojej lewej stronie ulica, po której jeżdżą tramwaje, chodnikiem od czasu do czasu przejdą ludzie. Z tyłu za mną - stos książek jeszcze do ułożenia. Przy nim mój bujany fotel, na którym za chwilę spocznę. Kocina - jak zwykle - zajęta spaniem.

piątek, 1 maja 2020

Powietrze tak pięknie dzisiaj pachnie kwieciem wszelakim. Ten zapach bzu i czegoś tam jeszcze - nieokreślonego – sięga aż mojego szóstego piętra. No, trudno, żeby tak nie było, skoro tu drzew i krzewów tyle. Nadchodzi w końcu deszcz - tak bardzo potrzebny. Wystawiam na balkon kwiatek, o którym zapomniałam, i który zaczął marnieć. Tego widocznie było mu potrzeba. Podniósł się bidulek.
Dzień wczorajszy i dzisiejszy upływa mi na przeorganizowaniu mojej biblioteczki. Mam ja tych książek trochę, i już zaczęłam się gubić w tytułach. Układam je więc kategoriami: beletrystyka, poezja, literatura faktu, albumy. Jest co robić, tym bardziej, że mi tytułów wciąż przybywa. Jest ta praca dla mnie równie źródłem wielkich wzruszeń. Natrafiam na książki, o których już zdążyłam zapomnieć, że je mam. Perełką wśród nich jest tomik wierszy Jerzego Jurandota "Moja TFUrczość" wydany przez wydawnictwo "Iskry" w roku 1966. Szkoda, że dziś rzadko mówi się o nim, a jeżeli już - to tylko o jego twórczości kabaretowej. A przecież on pisał i wiersze - i te satyryczne, i te patriotyczne, piękne a nawet i wstrząsające.